Posunięcia północnokoreańskiego przywódcy od lat są monitorowane nie tylko przez sąsiadów, ale i najbardziej zainteresowane Stany Zjednoczone. Próby rakietowe - jak donosi Newsweek - przeprowadzono już sześć lat temu. Posunięcie to było równoznaczne z pogwałceniem wcześniejszych umów zawartych z Waszyngtonem i Pekinem. Ówczesne niepowodzenia nie odwiodły jednak przywódcy Korei Północnej od dalszych posunięć. Amerykańscy specjaliści, wskazując na prymitywność koreańskiego systemu rakietowego, tylko wzmocnili przekonanie swoich polityków co do raczej miernej siły i zasięgu broni Kim Dzong Ila. Z kolei zdaniem tokijskich analityków ta porażka była zaplanowana i podyktowana ogólnym sprzeciwem sił międzynarodowych. Reakcja prezydenta USA, a zwłaszcza jego jawne lekceważenie zagrożenia, jakie mogą pociągać za sobą próby rakietowe zdaje się tylko umacniać nieprzewidywalnego przywódcę w podjętych działaniach. W ten sposób - jak donosi "Newsweek" - Kim Dzong Il chce wyraźnie dać do zrozumienia światu, a zwłaszcza USA, że z Koreą Północną i z nim samym należy się liczyć. W przeciwnym wypadku będzie się bronił. Tymczasem George W. Bush nadal nie chce bezpośrednio negocjować z Phenianem. Zgadza się jedynie na bycie stroną w rozmowach. Tyle że wydarzenia jasno pokazują , że amerykański przywódca będzie musiał rozpocząć niechciany dialog. Zwłaszcza, ze Kim Dzong Il opowiada się wyraźnie za jednym sposobem międzynarodowego komunikowania - przy udziale rakietowych pocisków - konkluduje tygodnik.