Przed wybuchem tzw. afery gruntowej, Lech Kaczyński pozytywnie wypowiadał się o Krauzem, podkreślając jego uczciwość. Właściciel Prokomu uważany był za bliskiego Pałacowi Prezydenckiemu i kluczowym gremiom w PiS. Dziś Jarosław Kaczyński mówi: - Ja akurat w sprawie Krauzego nic publicznie nie powiedziałem, a niepublicznie wydawałem zalecenia bardzo proste: starać się, żeby ekspansja jego imperium była hamowana. Pomyłka zdarzyła się prezydentowi, bo Krauze zgłosił się do niego prosząc o zgodę na inwestycje paliwowe w Kazachstanie, co wpisywało się w naszą politykę. Były premier przedstawia znacznie szerszy panteon swoich ideologicznych wrogów. Na pierwszym planie są właściciele prywatnych telewizji - TVN i Polsatu. - Walter, Wejchert i Solorz to nie są postaci z albumu chwały - mówi. I jednym tchem dodaje: - Jest też "Gazeta Wyborcza" i jej imperium. Był taki czas, gdy w kierownictwie "Wyborczej" były niemal wyłącznie osoby mające rodziców w Komunistycznej Partii Polski. Oberwało też się "niemieckim mediom". - Sfera wpływów niemieckich w polskich mediach to jest coś, o co pytają nawet dyplomaci. Zazdroszczę Hiszpanom, że tam Axel Springer musiał zamknąć swoją gazetę - mówi premier. Pytany, jak niemieccy właściciele wpływają na to, co polscy dziennikarze publikują w "Newsweeku", wydawanym w Polsce przez Niemców, prezes PiS powiedział: - Te mechanizmy czasem są subtelne, a czasem są prymitywne. Nie wiem, jak to wygląda u was. Trzeba pamiętać, że kapitał ma ojczyznę. W tym przypadku ojczyzną są Niemcy, którym odpowiada tylko grzeczna, na wszystko się zgadzająca Polska.