Sąsiad Sikorskiego, z którymi rozmawiali dziennikarze tygodnika twierdzi, że polityk swoich aut - nissana i volkswagena - używa bardzo rzadko. "Od lat nie widziałem go wyjeżdżającego samochodem z garażu" - relacjonuje mężczyzna. Przyjeżdżają po niego służbowym autem funkcjonariusze Biura Ochrony. Mają pilota do podziemnego garażu. Stamtąd co rano odbierają Sikorskiego. Wieczorem procedura się powtarza. Limuzyna zjeżdża do podziemnego garażu. Stamtąd marszałek jedzie windą na górę. Swoją drogą, wyjątkowo niesympatyczny, nadąsany człowiek. Wsiada do windy, nie powie nawet słowa i odwraca się plecami" - dodaje. Przypomnijmy, że przed tygodniem "Wprost ujawnił, że marszałek Sejmu pobrał dziesiątki tysięcy złotych zwrotu kosztów za używanie prywatnego auta do celów służbowych. Z informacji, jakimi dysponuje tygodnik wynika, że w 2009 roku ówczesny szef dyplomacji pobrał z kasy Sejmu 1245 złotych, ale już rok później kwota urosła do ponad 21 tysięcy złotych. W 2011 roku było już 26,5 tysiąca złotych, w 2012 roku pobrał 19,1 tysięcy złotych. W ubiegłym roku - niecałe 10 tysięcy. Sikorski ze swoich "kilometrówek", w tym tej rekordowej z z 2011 roku, próbował się tłumaczyć. Twierdzi, że kilometrów było aż tyle, ponieważ brał udział w kampanii wyborczej. Tygodnik "Wprost" dowodzi jednak, że przyjęta linia obrony marszałka Sejmu tylko pogrążyła. Zgodnie z przepisami, pieniądze na prowadzenie biura poselskiego nie mogą służyć do prowadzenia kampanii. Na to są oddzielne fundusze zbierane przez komitety wyborcze. Według zarządzenia marszałka z 2001 roku "ryczałt nie może być wykorzystywany na finansowanie działalności partii politycznych, organizacji społecznych, fundacji oraz na prowadzenie kampanii wyborczej".