Jeżeli uda się udowodnić słynnemu prawnikowi kłamstwo, straci on nie tylko mandat poselski, ale i możliwość wykonywania przez 10 lat zawodu adwokata. Krakowski oddział Instytutu Pamięci Narodowej znalazł w archiwum notatkę, z której wynika, że Jan Widacki w 1980 r. był jako wykładowca etatowym pracownikiem Wyższej Szkoły Oficerskiej MSW w Legionowie im. Feliksa Dzierżyńskiego. To przeczy informacjom wpisanym przez posła w oświadczeniu lustracyjnym. - Prowadzimy czynności w ramach przygotowania postępowania lustracyjnego - potwierdza w rozmowie z "Newsweekiem" prokurator Piotr Stawowy z krakowskiego IPN. Obciążający parlamentarzystę dokument pochodzi z jego własnej teczki, prowadzonej przez III Wydział Komendy Wojewódzkiej MO w Katowicach (w latach 80. Widacki był rozpracowywany, sprawie nadano kryptonim "Naukowiec"). To tajna opinia z 21 lutego 1983 roku, w której jeden z esbeków opisał karierę zawodową prawnika: "Od marca 1980 r. był zatrudniony na pół etatu w WSO MSW w Legionowie. W sierpniu 1980 r. wstąpił do NSZZ Solidarność i w tym samym miesiącu zrezygnował z pracy w Wyższej Szkole Oficerskiej". Te dwa zdania stały się przyczyną obecnych kłopotów Jana Widackiego. Choć szkoła w Legionowie nie była żadną tajną służbą inwigilującą opozycję, zgodnie z prawem osoby składające oświadczenie lustracyjne muszą ujawnić fakt pracy w tej placówce. Ale słuchaczami tej szkoły byli funkcjonariusze SB tak samo jako pracownicy naukowi, a sama uczelnia podlegała ona Ministerstwu Spraw Wewnętrznych. Została rozwiązana w 1990r. Parlamentarzysta w swoim oświadczeniu lustracyjnym przyznał tylko, że jako szef zakładu kryminalistyki Uniwersytetu Śląskiego prowadził w WSO w Legionowie seminarium doktoranckie dla pracowników i wykładowców - ale jako zewnętrzny ekspert dostający honoraria, a nie etatowy pracownik otrzymujący regularną pensję. Prokurator z IPN od czerwca przesłuchuje świadków, by ustalić, jak było naprawdę. Na razie, jak się dowiedzieliśmy, bez efektów. Osoby, które złożyły dotąd zeznania, nie potwierdziły wersji z esbeckiej notatki. Ale śledczy mają jeszcze jeden trop - pismo szefa kadr szkoły w Legionowie do Służby Bezpieczeństwa w Katowicach. Autor stwierdza w nim, że Widacki "czyni starania o podjęcie dodatkowej pracy w naszej uczelni". Odpowiedź SB to nadesłana pozytywna opinia dla prawnika, która kończy się zdaniem: "Strona etyczno-moralna bez zastrzeżeń". Sam Widacki stanowczo odrzuca wszelkie podejrzenia o to, iż skłamał w oświadczeniu lustracyjnym. - Nigdy nie byłem zatrudniony w Legionowie. Po raz kolejny próbuje się użyć przeciw mnie jednego omyłkowego zdania, które ktoś napisał, gdy jako działacz Solidarności pomagający studentom na Uniwersytecie Śląskim, byłem obiektem zainteresowania Służby Bezpieczeństwa. - podkreśla w rozmowie z "Newsweekiem".