w spadku po dostał m.in. zapoczątkowaną reformę wyższych szkół wojskowych. Już na samym początku Aleksander Szczygło wyraźnie zdystansował się od pomysłów swojego poprzednika. Za słowami poszły decyzje, m.in. powierzenie nadzoru nad przygotowaniem nowej koncepcji reformy szkolnictwa gen. Bogusławowi Smólskiemu, który w grudniu 2006 r. został przez Radosława Sikorskiego odwołany za sprzeciwianie się reformatorskim pomysłom ówczesnego szefa MON. Spektakularnym odejściem Aleksandra Szczygły od decyzji Radosława Sikorskiego była też reforma prasy wojskowej. Zgodnie z wypracowaną w zeszłym roku koncepcją, wszystkie czasopisma wydawane przez MON połączono w jedną Redakcję Wojskową. Reforma, która weszła w życie na początku roku, oznaczała utratę autonomiczności gazet poszczególnych rodzajów wojsk - sił lądowych, powietrznych i marynarki wojennej. Z decyzji Aleksandra Szczygły jasno wynika, że nie zamierza on być tytularnym szefem MON pozostawiającym realną władzę generałom, co zdarzało się poprzednim ministrom obrony. Orężem do zdobycia rzeczywistego zwierzchnictwa nad resortem i naszymi siłami zbrojnymi stały się decyzje personalne nowego ministra. Poza zmianą szefa Dowództwa Operacyjnego i pełnomocnika MON ds. reformy szkolnictwa wojskowego najbardziej znamienną decyzją personalną Aleksandra Szczygły było wysunięcie kandydatury gen. Andrzeja Błasika na dowódcę sił powietrznych. Powierzenie tej funkcji zaledwie 45-letniemu generałowi to potwierdzenie zapowiadanego przez szefa resortu obrony planu odmłodzenia najwyższej kadry dowódczej polskiej armii. W ostatnich latach widać było stagnację polityki kadrowej polskiego wojska. Aleksander Szczygło z możliwości zmian kadrowych korzysta o wiele chętniej niż poprzedni szefowie resortu wydającego rocznie ponad 20 miliardów złotych. Konsekwencję Aleksandra Szczygły w realizacji zapowiadanej przez niego od początku urzędowania wymiany pokoleniowej wśród dowódców naszej armii widać także na liście nominacji i awansów generalskich, które z okazji 3 Maja wręczy prezydent Lech Kaczyński. Ośmiu z 13 awansowanych to pułkownicy wywodzący się w większości z jednostek liniowych, a nie zza urzędniczych biurek - podkreśla "ŻW".