W chwili gdy tupolew rozbił się pod Smoleńskiem, obecny szef resortu obrony był w Katyniu. Od miejsca tragedii dzieliło go około 30 km. Gdy informacje o katastrofie zostały potwierdzone przez Rosjan, Macierewicz miał powtarzać: "Trzeba natychmiast wracać" - czytamy w "Super Expressie". Jak zaznacza dziennik, Macierewicz nigdy szerzej nie wytłumaczył się z tej decyzji. Na jednej z konferencji prasowych na pytanie, czy nie żałuje, że nie dotarł na lotnisko Siewiernyj pod Smoleńskiem, odparł: "Przez cały czas żałowałem, ale taka była konieczność". Dopytywany: "Dlaczego?" odpowiedział tylko: "Bo taka była". Tymczasem "Super Express" cytuje słowa Pawła Deresza, męża zmarłej tragicznie w katastrofie smoleńskiej Jolanty Szymanek-Deresz. W rozmowie z TVN24 skomentował on zachowanie Macierewicza w 2010 roku. "Kilka minut wcześniej zginęli jego przyjaciele, koledzy i współpracownicy. Zamiast biec i udzielać pomocy, udał się do restauracji na obiad, a potem wsiadł do pociągu. Jak mi powiedziano, nakazał kierownikowi pociągu wygasić światła, zaciągnąć rolety i po kryjomu uciekł do Warszawy. Było to komentowane tak, że pan Macierewicz boi się o swoje życie" - mówił w telewizji Deresz. "Myślę, że Macierewicz teraz odreagowuje, stara się zrobić dobre wrażenie po tym haniebnym czynie" - dodał. Więcej w "Super Expressie".