Jak dowiedział się "Super Express", Donald Tusk miał 102 dni urlopu w zapasie, gdy oddawał tekę premiera. A to oznacza, że na pożegnanie zgodnie z przepisami wypłacono mu prawie 80 tysięcy zł. To oburza bulwarówkę, która jest zdania, że "król Europy" - jak o Donaldzie Tusku pisze tabloid - nie powinien otrzymać ekwiwalentu za zaległy urlop. Dlaczego? "Tydzień pracy zaczynał w poniedziałek po południu. (...) Jego weekendy trwały trzy i pół do nawet czterech dni! Ale nawet mimo takich przerw w Warszawie w kancelarii pojawiał się w poniedziałki w godz. 15-16. A skoro w pracy się stawiał, mimo że późno, to nie musiał wypisywać wniosku urlopowego" - czytamy. Sprawę komentuje na łamach tabloidu Joachim Brudziński z PiS. "Tusk zapewniał, że władza może być tania, a na końcu widzimy, ile rządy byłego premiera nas kosztowały. A to odprawa za urlop, a to nauka angielskiego opłacona z pieniędzy podatników. Te pieniądze nie powinny być w ogóle wydane" - grzmi Brudziński.