Krzysztof B. wypiera się wszystkiego poza jednym - przyznaje, że spał z własną córką. Kłamie, że nie więził i nie gwałcił Alicji B. Zamiast żałować za swe okropne grzechy, próbuje się tłumaczyć. - Sprawiał wrażenie, jakby niczego nie żałował - mówi "SE" proszący o anonimowość jeden ze śledczych. Na poczekaniu wymyślał coraz to obrzydliwsze kłamstwa. Zszokowanym policjantom opowiedział, że to Alicja zapraszała go do swojego pokoju. Tam zamykali się i uprawiali seks. - Ona mnie do tego sama zmuszała. Gdy chciała to robić i się opierałem, to szantażowała mnie, że pójdzie na policję i powie, że ją zgwałciłem. Nie mogłem jej odmówić. Byłem za nią odpowiedzialny. Troszczyłem się o nią i dlatego nie mogłem jej odmówić. Cały czas mnie prowokowała - zeznał Krzysztof B. Pewnie dlatego - pisze "Super Express" - w szale zazdrości poszedł do domu narzeczonego Alicji, Jacka K. z zamiarem odbicia z jego rąk swej "własności", bo tak traktował córkę. Uzbroił się w siekierę i poprosił o pomoc własnego brata Janusza B., który zabrał go swoim samochodem pod dom narzeczonego gwałconej córki. Czekał w aucie, gdy tymczasem ojciec-potwór z siekierą wpadł do domu rywala. Sterroryzował narzeczonego Alicji i wziął córkę jak rzecz. Wsadził ją do samochodu i na odchodne zabrał narzeczonemu Alicji telefon komórkowy. Bo chciał zobaczyć sms-y, które zakochani do siebie pisali. Porwaną Alicję bracia wywieźli do Rzewuszek, małej wsi nieopodal Siemiatycz (woj. podlaskie). To właśnie tam Alicję zamknięto w komórce - relacjonuje "Super Express". - Narzeczony Alicji to był zły człowiek. Chciałem ją chronić przed nim, bo miał na nią zły wpływ. Te dzieci to nie są moje. Alicja spotykała się z różnymi mężczyznami i to pewnie ich dzieci - zeznał ojciec-potwór.