Sławomir Nowak pogrążył się podwójnie. Najpierw cieniem na jego politycznej karierze położyła się afera zegarkowa. Zamieszanie nie zdążyło nawet ucichnąć, gdy na światło dzienne wypłynęły kolejne kompromitujące informacje - tym razem związane z aferą taśmową. "Tak złożę mandat. W ciągu kilu tygodni. Żeby być posłem trzeba, mieć zaufanie publiczne. Ja tego zaufania nie mam. (...) Więc uważam, że jestem to też winny wyborcom" - zapowiadał w czerwcu na łamach "Newsweeka". Niestety, wszystko wskazuje na to, że ze złożonej wyborcom obietnicy teraz się wycofuje. Jak sam tłumaczy, skłoniły go do tego powody życiowe, a konkretnie kłopoty finansowe. Skompromitowany polityk PO z Sejmu zatem nie odchodzi, bo... spłaca kredyty. A tych - jak wylicza "Super Express" - trochę zaciągnął. Jeszcze przez 18 lat będzie między innymi spłać raty za dom (na ten cel pożyczył z banku niemal pół mln zł, rata sięga 4000 zł). Miał też drugi, leasing na samochód (Volvo za 100 tys. na dwa lata), ale z tej kwoty już się rozliczył. Czy rzeczywiście jednak sytuacja finansowa Nowaka jest tak zła? Raczej nie. Jak wytyka "SE", kredyty to raczej tania wymówka, bo z oświadczenia majątkowego za 2013 rok wynikało, że miał na koncie... 70 tys. zł oszczędności, a w wakacje wypoczywał na gorącej Sycylii. W biedzie zatem nie żyje, a wręcz przeciwnie, a to tym bardziej stanowi dowód na to, że jego tłumaczenia są kompletnie nieprzekonujące. Do tego stopnia, że zirytowały nawet jego partyjnych kolegów - puentuje "Super Express".