Niemcy wciąż czekają na decyzję Polski w sprawie nowego ambasadora. Jak informuje we wtorek (25 sierpnia) "Rzeczpospolita", problemem okazała się przeszłość ojca dyplomaty.
Kandydatura barona Arndta Freytaga von Loringhovena została zgłoszona przez Berlin, kiedy w Polsce trwała jeszcze kampania prezydencka. Jak czytamy w "Rzeczpospolitej", kandydatura była pomysłem niemieckiego ministra spraw zagranicznych Heiko Maasa.
"Chciał on postawić na dyplomatę z ogromnym doświadczeniem, który m.in. jako szef wywiadu NATO dał się poznać jako zdecydowany zwolennik bliskich relacji z USA i krytyk imperialnej polityki Rosji" - czytamy w dzienniku. Doświadczenie dyplomaty miałoby pomóc w budowaniu dobrych relacji pomiędzy Polską i Niemcami.
Problemem okazała się jednak przeszłość ojca nowego kandydata. Bernd Freytag von Loringhoven - adiutant szefa sztabu Naczelnego Dowództwa Wojsk Lądowych (OKH) Hansa Krebsa wielokrotnie uczestniczył w odprawach z udziałem Hitlera w Berlinie wiosną 1945 r. i widział führera na dzień przed jego samobójstwem 30 kwietnia.
Choć niemiecki dyplomata wielokrotnie wyraźnie potępiał faszyzm i nacjonalizm, ze strony polskiej wciąż nie ma zgody na pełnienie misji.
"Sam Jarosław Kaczyński miał uznać, że pełnienie przez dyplomatę o podobnych korzeniach rodzinnych misji nad Wisłą budzi ogromne zastrzeżenia" - podaje dziennik.
"W wolnej Polsce nie zdarzyło się, aby ambasador zaprzyjaźnionego sojusznika z UE i NATO, i to o takim znaczeniu jak Niemcy, musiał tyle czekać na zgodę na pełnienie misji" - czytamy w gazecie.
Więcej na ten temat w "Rzeczpospolitej".