Jak czytamy, tydzień temu na wschodnim brzegu Eufratu oddziały rosyjskich najemników wynajętych przez firmę "Wagner" poniosły klęskę w starciu z Kurdami wspieranymi przez USA. Najpierw zostały zaatakowane stanowiska Kurdów, w których przebywali żołnierze amerykańscy. Po ataku strona amerykańska skontaktowała się ze stroną rosyjską, by powstrzymać szturm. Strona rosyjska miała jednak odpowiedzieć, że jej żołnierzy nie ma w regionie, z którego prowadzony jest atak na Kurdów. Wtedy USA przystąpiły do zmasowanej akcji - na najemników spadła lawina rakiet i pocisków artyleryjskich. Rosja nadal utrzymuje, że w tym regionie nie było jej żołnierzy. "Zabitych było tylu, że ciała z pola bitwy wywożono ciężarówkami Kamaz" - napisał jednak w rosyjskiej sieci społecznościowej były dowódca Rosjan w Donbasie Igor Striełkow. Liczba ofiar nie jest do tej pory znana, a ta która się pojawia waha się w bardzo szerokich granicach - od 25 do ponad 600. Gazeta odnotowała także, że od momentu zdarzenia, prezydent Putin przestał pojawiać się publicznie. Nieobecność prezydenta tłumaczona jest grypą. Firma "Wagner" to spółka szkoląca i wysyłająca najemników wojskowych na różne fronty walki. Formacja uważana jest za zastępczą armię rosyjską, wysyłaną tam, gdzie oficjalne służby rosyjskie nie powinny działać. "Tamtejsza wojna prawie zamieniła się w konflikt rosyjsko-amerykański. Dlatego tak ważną rolę odgrywali w nim najmenicy, formalnie działający prywatnie, a nie jako przedstawiciele państwa" - mówi gazecie ekspert ds. Bliskiego Wschodu z moskiewskiego Centrum Carnegie Aleksiej Małaszenko. Więcej w "Rzeczpospolitej"