W zakończonym we wrześniu 2015 r. śledztwie dotyczącym afery taśmowej, czyli nielegalnego nagrywania polityków i biznesmenów w warszawskiej restauracji Sowa & Przyjaciele oraz Amber Room, gdzie pracowali ci sami kelnerzy, śledczy założyli, że nagrano ponad 100 osób, ustalając tożsamość 97 z nich. Odnaleziono jednak tylko 66 - piszą w "Rzeczpospolitej" Grażyna Zawadka i Izabela Kacprzak. "Część nagrań ABW znalazła w mieszkaniu kelnera Łukasza N. (w tym dotyczącą Mateusza Morawieckiego), drugą część przekazała redakcja 'Wprost'. W lutym 2015 r. kolejnych 11 nagrań dostarczyło prokuraturze CBA" - wylicza "Rzeczpospolita". Kelnerzy współpracujący z prokuraturą nie pamiętali, ile w sumie osób nagrali, ani ile w rezultacie było taśm. "Zakładamy, że niektóre nagrania skopiowano i 'rozlały' się po rynku. Mogły one być przedmiotem handlu i szantażu. Wiele wskazuje na to, że swoje nagrania odkupił jeden z bogatych biznesmenów" - mówi "Rzeczpospolitej" człowiek służb. W opinii rozmówcy dziennika, taśmy będą wychodzić latami. "Tak się mści się fatalnie zrobione śledztwo podsłuchowe z 2014 roku" - mówi śledczy. "Śledztwo było prowadzone powierzchownie, nie drążono gdzie i ile taśm jeszcze pozostało" - komentuje sprawę prof. Zbigniew Ćwiąkalski, były minister sprawiedliwości. Więcej na ten temat w "Rzeczpospolitej".