Prace nad zwiększeniem udziału kobiet w polskiej polityce rozpoczęły się przed czterema laty, kiedy Sejm wprowadził zasadę, zgodnie z którą na listach wyborczych miało się znajdować minimum 35 proc. pań. Kobiety rzeczywiście pojawiły się na listach, ale zajmowały na nich odległe miejsca, z których trudno było dostać się do Sejmu. Dlatego podczas Kongresu Kobiet w 2012 roku premier Donald Tusk zapowiedział wprowadzenie ustawy "suwakowej", zapobiegającej dyskryminowaniu przedstawicielek płci pięknej przy układaniu list. Wiele wskazuje na to, że ustawa prędko nie wejdzie w życie. Projekt wymaga poprawek (zakłada większy niż 35. proc. udział kobiet na listach), niektóre ekspertyzy wykazały ponadto, że jest niezgodny z konstytucją. Pod sporym znakiem zapytania stoi też wynik ewentualnego głosowania nad wprowadzeniem zmian w kodeksie wyborczym. Przeciwne ustawie, jak dowiedziała się nieoficjalnie "Rzeczpospolita", są też niektóre posłanki PO, które obawiają się konkurencji na listach wyborczych. Ustawa suwakowa, w zamyśle pomysłodawców, zakłada naprzemienne umieszczanie kobiet i mężczyzn do dziesiątego miejsca na listach wyborczych. Miałaby obowiązywać w wyborach samorządowych, parlamentarnych i do Parlamentu Europejskiego. DJ