Jak podaje dziennik, urzędnicy umywają ręce w sprawie kamiennicy, którą za grosze - za tysiąc złotych - przejęła pod pretekstem jej rozbiórki spółdzielnia mieszkaniowa z Warszawy. "Choć sprawa budzi wątpliwości, przez lata ratusz jej nie wyjaśnił. Gdy zabrała się do niej prokuratura, zaniedbania urzędników już się przedawniły" - zwraca uwagę "Rzeczpospolita". Gazeta, za zgodą Prokuratury Okręgowej Warszawa Praga, poznała kulisy umorzenia śledztwa dotyczącego nieprawidłowości przy sprzedaży komunalnej kamiennicy przy ul. Zamoyskiego na warszawskiej Pradze. Gazeta dowiedziała się, że stołeczny ratusz nigdy nie skierował sprawy do prokuratury. Nie odzyskał też żadnych pieniędzy od spółdzielni, która za śmiesznie niską sumę przejęła budynek, a po latach na nim zarobiła - doniesienie złożyli mieszkańcy spółdzielni dopiero w 2017 roku - wtedy ewentualne przestępstwo było już przedawnione. Decyzja o umorzeniu zapadła w styczniu tego roku. Dziennik przypomina, że po wojnie kamienica został znacjonalizowana dekretem Bieruta, a po 1996 roku w kontrowersyjnych okolicznościach budynek za cenę materiałów rozbiórkowych (1056 zł) kupiła spółdzielnia mieszkaniowa PAX. Miała rozebrać - zgodnie z umową - kamienicę i postawić tam osiedle. Miała też zagwarantować najemcom mieszkania, ale tylko podniosła im czynsze. Jak podaje gazeta, po latach okazało się, że na kamienicy do rozbiórki zrobiono doskonały interes. Spółdzielnia nie wywiązała się bowiem z umowy i nie rozebrała budynku. Zamiast tego - w 2017 roku - został on wyremontowany przez prywatną spółkę, która kupiła od PAX-u spółdzielcze prawo własności do wszystkich mieszkań. Tam 40-metrowe mieszkanie kupił Marian Banaś. Dziś je wynajmuje. Jednak, jak pisze "Rz", umowa PAX z miastem powinna przed laty zostać unieważniona. Kluczowy jest termin. W sierpniu 2006 roku, stołeczny ratusz, którym kierował wówczas jako zarządca komisaryczny Kazimierz Marcinkiewicz, zlecił kontrolę tej sprzedaży. Jesienią, po wyborach, prezydentem miasta została Hanna Gronkiewicz-Waltz, która na podstawie ustaleń kontrolerów wydała decyzję, by miasto odzyskało pieniądze od spółdzielni. W zaleceniach urzędników nie było zawiadomienia do prokuratury. Upłynęło aż 11 lat, nim prokuratura dowiedziała się o tym od mieszkańców. Ale wtedy było za późno, żeby kogoś ścigać. Więcej w "Rzeczpospolitej".