Katarzyna G., cywilna pracownica wydziału finansów w CBA, i jej mąż Dariusz G. zostali aresztowani 31 stycznia 2019 roku pod zarzutem przywłaszczenia znacznych środków z biura - przypomina "Rzeczpospolita". Śledztwo ma wykazać nie tylko, ile pieniędzy zginęło (mówi się o 5 mln zł), ale i jak było to możliwe, że Dariusz G. - bez wiedzy służb finansowych - miesiącami bezkarnie grał kradzionymi z CBA pieniędzmi, obstawiając zakłady sportowe. "Przychodził regularnie i obstawiał kwoty sięgające od kilkunastu do 20 tys. zł" - twierdzą źródła "Rzeczpospolitej". Z ustaleń gazety wynika, że prokuratura zażądała od generalnego inspektora informacji finansowej przeanalizowania przepływów na rachunku, który miał u bukmachera Dariusz G., pod kątem prania pieniędzy. A także sprawdzenia, czy bukmacher wypełnił wymogi ustawy o przeciwdziałaniu praniu pieniędzy i finansowaniu terroryzmu, w tym czy zgłaszał wpłaty od męża kasjerki. Według dziennika bukmacher dopełnił wymogów i nie musiał zgłaszać GIF wpłat Dariusza G., bo były trzykrotnie niższe niż wymaga tego prawo - choć były one regularne i znaczące. Prawo wymaga bowiem zgłaszania wszystkich transakcji o równowartości przekraczającej 15 tys. euro - a takich sum G. nie obstawiał. Ustawa o przeciwdziałaniu praniu pieniędzy nie mówi wprost, co trzeba zrobić, kiedy klient, stosując taką taktykę jak G., przynosi np. w ciągu tygodnia 60 tys. zł w transzach. Zalecenia resortu finansów dla bukmacherów są w tej kwestii nieprecyzyjne i dają dużą dowolność branży hazardowej. "Resort tak naprawdę dał wolną rękę branży hazardowej, która sama decyduje, który klient powinien być wzięty pod większą kontrolę" - pisze "Rzeczpospolita".