Grażyna Zawadka opisuje w "Rzeczpospolitej" przypadek słowackiego menedżera wysokiego szczebla w międzynarodowym koncernie z branży medycznej, na którego mieszkania funkcjonariusze ABW omyłkowo dokonali nalotu. Sprawa oparła się o konsula i szefów ABW, bada ją prokuratura. "Wpadli jak burza, myślałem, że wdarli się bandyci" - mówi Słowak mieszkający wraz z żoną i dwójką dzieci mieszka w Konstancinie pod Warszawą w wynajętym domu. Horror przeżył 12 grudnia 2013 roku. O szóstej rano usłyszał hałas na dole. Zszedł z sypialni i ujrzał kobietę dobijającą się do drzwi. Otworzył, sądząc, że potrzebuje pomocy. "Wtedy wtargnęli zamaskowani ludzie z bronią. Ubrani na czarno, z latarkami przy karabinach. Krzyczeli, jeden wciskał mi lufę w ramię, popychał, aż upadłem na podłogę. W krzyżu poczułem silny ból" - opowiada. Po chwili okazało się, że ABW pomyliło numery domów i opuściła dom słowackiej rodziny. Menedżer zgłosił incydent pracodawcy, prawnikom i ambasadzie Słowacji. Pojechał też do szpitala w Warszawie. "Czułem ból w krzyżu" - mówi. W opinii sądowo-lekarskiej lekarz stwierdził dwucentymetrowy siniak na ramieniu i uraz kręgosłupa, wskazując, że mógł powstać przez nagły upadek. Szpitalny neurolog zdiagnozował "ostry, pourazowy zespół bólowy kręgosłupa". Lekarze orzekli, że ma pęknięty dysk i ostry stan zapalny. Słowak był również operowany. ABW przyznała się do pomyłki. Nazajutrz po najściu ppłk Robert Nawrot z delegatury Stołecznej Agencji wystosował pisemne przeprosiny i wyrazy ubolewania. "Winni pomyłki zostali ukarani dyscyplinarnie i finansowo" - zaznacz rzecznik ABW Maciej Karczyński. Natomiast prawnicy poszkodowanego zaproponowali kwotę ugody w wysokości 351 tysięcy zł. Z tytułu odszkodowania za utracone zarobki, leczenie, obsługę prawną i jako zadośćuczynienie. ABW uważa, że brak dowodów na związek urazu z akcją. Twierdzi, że menedżer już wcześniej leczył się z powodu dolegliwości kręgosłupa, a uraz mógł powstać "w każdym momencie". Oferuje 5 tys. zł zadośćuczynienia. Więcej w "Rzeczpospolitej".