To konsekwencje wyroku Sądu Najwyższego, jaki zapadł 5 grudnia. SN uznał, że Krajowa Rada Sądownictwa nie daje wystarczających gwarancji niezależności od polityki, a Izba Dyscyplinarna nie jest sądem. Teraz sędziowie mówią coraz głośniej, że nie stawią się przed Izbą Dyscyplinarną . W takim tonie wypowiada się Krystian Markiewicz, któremu rzecznik dyscyplinarny sędziów sądów powszechnych postawił 55 zarzutów popełnienia przewinień dyscyplinarnych. - Dla mnie to nie jest sąd - mówi "Rzeczpospolitej" Markiewcz. Wcześniej prezes Iustitii oraz wielu innych sędziów ignorowali wezwania do stawiennictwa czy złożenia wyjaśnień na piśmie wysyłanych przez samego rzecznika lub jego zastępców. Teraz sprawa robi się jeszcze poważniejsza. Izba Dyscyplinarna może np. zdecydować o zawieszeniu sędziego w orzekaniu na jakiś czas. Jeśli jednak sędzia na posiedzenie się nie stawi, zignoruje decyzję Izby Dyscyplinarnej i będzie nadal orzekać, powstaje problem, jak traktować wszystkie wydane przez niego orzeczenia. - To bardzo niebezpieczne dla wymiaru sprawiedliwości i obywateli, którzy przychodzą do sądu rozwiązywać swoje życiowe sprawy - ocenia sędzia SN Michał Laskowski. Nie wyobraża on sobie jednak, by karać kogoś za to, że interpretuje wyrok polskiego SN i Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej. Więcej w "Rzeczpospolitej".