Sławomir Nowak już w listopadzie ogłosił, że zrzeknie się mandatu posła. Decyzję wymusił wyrok sądu, który uznał jego winę i potwierdził, że złożył pięć nieprawdziwych oświadczeń majątkowych. W specjalnie wydanym oświadczeniu były minister transportu tłumaczył powody swojej decyzji. "Uważam, że w obecnych warunkach pełnienie mandatu posła jest niemożliwe. Dlatego w dniu dzisiejszym złożyłem marszałkowi Sejmu oświadczenie o zrzeczeniu się mandatu posła" - zapewniał w listopadzie. Zwykle wygaszanie mandatu posła odbywa się ze skutkiem natychmiastowym. W przypadku byłego ministra transportu było jednak inaczej. Jak podaje "Rzeczpospolita" nawet koledzy z klubu nie są w stanie wyjaśnić, dlaczego Nowak przestanie był posłem dopiero 2 stycznia. "Nie mam bladego pojęcia. Może to kwestie czysto proceduralne" - podkreśla w rozmowie z gazetą Marcin Kierwiński. Z kolei PiS nie zostawia na Nowaku skompromitowanym pośle suchej nitki. "Bierze jedną pensję więcej, ma przeloty do Gdańska, pieniądze na biuro poselskie - argumentuje Maks Kraczkowski. "To jest śmianie się Polakom w twarz. Nie tylko przez Nowaka, ale też Sikorskiego i Kopacz. Oni doskonale wiedzieli, jakie pismo złożył Nowak, z jaką datą rezygnacji, ale liczyli, że sprawa przycichnie" - dodaje Jan Dziedziczak. Członkostwo Nowaka w klubie PO w Sejmie nie jest także na rękę Rafałowi Grupińskiemu. W rozmowie z "Rzeczpospolitą" zapewnia, że podjął już działania, które pozwolą mu się go pozbyć.