Dziennik przypomina w związku z tym, że od ubiegłego roku Falenta jest także podejrzanym w śledztwie dotyczącym tzw. małej afery finansowej. Postępowanie prowadzi ta sama Prokuratura Okręgowa Warszawa-Praga, która w 2016 r. oskarżyła Falentę za taśmy. Teraz ciąży nam nim sześć zarzutów, w tym dotyczące "bezprawnego założenia i posłużenia się urządzeniem podsłuchowym w celu uzyskania informacji, do której nie był uprawniony". "Pięć kolejnych dotyczy ujawnienia innym osobom tychże informacji" - powiedział "Rz" rzecznik Prokuratury Okręgowej Warszawa-Praga Marcin Saduś. Prokuratura nadal zajmuje się taśmami Falenty, bo dotyczą nagrań, których istnienie wyszło na jaw już po zamknięciu głównego śledztwa. Stało się to za sprawą mediów, które opublikowały nieznane nagrania z restauracji Sowa&Przyjaciele. Dlatego podejrzanym jest też jeden z detektywów, który - według prokuratury - miał przekazać taśmy tym mediom. Jeśli biegły uzna niepoczytalność, śledztwo zostanie umorzone "Rz" podaje, że prokuratura przez wiele miesięcy analizowała dokumentację medyczną biznesmena i uznała, że biegły musi ocenić jego poczytalność. Jeśli okaże się, że był on niepoczytalny w momencie popełnienia przestępstwa, będzie musiała umorzyć śledztwo przeciwko niemu. Gazeta zwraca uwagę, że decyzja ta może być kontrowersyjna dla oceny prawnej całej afery taśmowej. Otóż Marek Falenta mógł usłyszeć zarzuty w tzw. małej aferze taśmowej dzięki temu, że oskarżając go w głównym śledztwie przyjęto niekorzystną dla niego koncepcję. Według tej tezy, zlecając nagrywanie, biznesmen nie działał w tzw. czynie ciągłym, ponieważ na zlecenie biznesmena nagrywano różne osoby, w różnych konfiguracjach i czasie. "Gdyby to był czyn ciągły, to nawet w razie pojawienia się nowych taśm Falenta nie mógłby usłyszeć nowych zarzutów - byłoby to traktowane jako jedno przestępstwo" - powiedział "Rz" jeden ze śledczych.