"Tatulek, mamulek, za chwilę start", nagrywa z parku Zimne Doły w okolicach Warszawy na domowy numer telefonu rodziców. Jest południe 8 września 2018 r. 40-letni Artur K. uczestniczy w biegach wokół stolicy. Organizatorzy nie wiedzą, że to więzień na przepustce. Do zakładu karnego ma wrócić o godz. 18. Rano był u rodziców. Przebrał się w dresy, przytulił psa. Wziął, jak co miesiąc, 320 zł kieszonkowego (część tych pieniędzy musi przekazać na alimenty dla syna). Śpieszył się do swojej kobiety, Moniki, za dwa tygodnie mieli wziąć ślub. W czerwcu napisała SMS-a do koleżanki: "Jestem w szoku, zapytał mnie wprost, czy zostanę jego żoną. Nie mogę się doczekać, kiedy zobaczę mojego przystojniaka. Kochany jest...". 8 września przed południem spędzają dwie godziny w jej kawalerce przy ulicy Nowowiejskiej. Potem on wybiega na rajd, ona zabiera się do gotowania obiadu, który zjedzą z jej trzyletnim synkiem Oskarem. W czasie biegów Artur K. dostaje od niej SMS-a: "Mam dosyć tego bachora". Nie odpowiada, ponownie jest w jej mieszkaniu o godz. 15. O 16.30 pod kamienicę przy Nowowiejskiej podjeżdża Piotr X., ojciec Oskara, były mąż Moniki. Ma zabrać syna na weekend. Puka do drzwi. Nikt nie otwiera. Później Artur K. zezna: "Widziałem go przez wizjer, byłem cicho, żeby mnie nie usłyszał". Mężczyzna wraca na przystanek tramwajowy, skąd może obserwować wychodzących z bramy. Gdy widzi Artura K., nie podchodzi do niego - boi się go, choć nie są skonfliktowani. K. może wystraszyć samym wyglądem. Ma prawie 2 m wzrostu, ok. 120 kg i mnóstwo tatuaży. Ledwo K. znika na horyzoncie, Piotr X. biegnie do kamienicy, w której mieszka jego syn. Drzwi są zamknięte, nikt nie reaguje na dzwonek. X. telefonuje do matki Moniki, która jedzie do córki z Małkini. Kilka godzin później oboje dobijają się do drzwi. Bezskutecznie. Dozorca sprowadza ślusarza. Kiedy wchodzą do mieszkania, jest już głęboka noc. Na podłodze leżą martwi Monika i jej syn. "Wyszedłem z więzienia na przepustkę i zrobiłem coś złego" Po wyjściu z kamienicy przy Nowowiejskiej Artur K. idzie na pizzę, potem wałęsa się po Dworcu Centralnym. Stamtąd udaje się piechotą nad Wisłę. Jest już godz. 20. Na moście Poniatowskiego rozbiera telefon, aby połamać kartę SIM i wrzucić do Wisły. W rzece lądują też klucze od mieszkania Moniki. Następnie wsiada do autobusu jadącego w kierunku stadionu Legii. Kilka godzin spaceruje w pobliskim parku. O godz. 1 w nocy dociera na komendę policji przy ulicy Wilczej. Dyżurny policjant patrzy na ogromnego mężczyznę w białej koszulce Realu Madryt. Na nadgarstkach błyszczą fioletowe, silikonowe opaski z napisami: "Bóg jest dobry", "Pan jest moim pasterzem". Interesant mówi spokojnie: "Wyszedłem z więzienia na przepustkę i zrobiłem coś złego. W zakładzie karnym jestem szykanowany przez strażników, to kumulowało we mnie agresję, którą uwolniłem dziś z siebie w mieszkaniu narzeczonej. Ona ma trzyletniego syna i wcześniej, to znaczy rano, pisała do mnie SMS-y, że ma dosyć tego bachora, odda go do przytułku. Myślę, że nie dorosła do roli matki. Wkurzyłem się, że tak mówi o dziecku, ale potem jakoś ją uspokoiłem. Poszedłem do łazienki wziąć prysznic". Przerywa. Nie powie więcej, póki nie stanie przed prokuratorem. Tę noc Artur K. spędza w aresztanckiej celi, skąd pisze do rodziców, którzy jeszcze nie wiedzą, co się stało: "Jednak szatan znów mnie opętał. Nie jestem pewien, czy nie stała się jakaś katastrofa. On będzie cały czas atakował, będzie dążył do najgorszego, on mi non stop ubliża, ostatnio szarpał mnie za bluzę, mści się za to, że głoszę ewangelię i że przestałem grypsować. Z wielkim szacunkiem kochający brat i syn. W imieniu Pana Jezusa". Zeznania Nazajutrz Artur K. zeznaje do protokołu: "Po skończeniu biegów miałem zjeść z Moniką obiad, więc po kąpieli idę do kuchni. Patrzę, Oskar leży na podłodze, rączki i główka sine, w buzi ma ścierkę. Nie słyszę tętna. Coś we mnie pękło. Złapałem ją za szyję. Chciałem zrobić to samo, co zrobiła dziecku, dlatego wepchnąłem jej do gardła ręcznik". Dwa tygodnie później Artura K. przesłuchuje prokurator. W pewnej chwili podejrzany przyznaje się, że udusił również dziecko. Ale nie zgadza się na wizję lokalną. Pada pytanie, dlaczego to zrobił. "Tego dnia - wyjaśnia - byłem strasznie słaby duchem. Coś mi mówiło w głowie: zabij. Mówiło dzień i noc. Po kąpieli podszedłem do lustra i znów usłyszałem: zabij. To był męski głos, głos szatana. Relacje z Moniką źle wpływały na moje relacje z Jezusem, z którym cały czas rozmawiam. Nie chciała słuchać, gdy głosiłem jej Ewangelię. Przeklinała. Z tego powodu przychodził do mnie szatan. Jakiś miesiąc przed zajściem przepierałem bieliznę w kącie celi. Odwracam się i widzę siedzącą na łóżku Monikę. Od razu zorientowałem się, że te omamy to znak od mojego przeciwnika, on chciał, abym to zrobił". Prokurator: "On, znaczy, kto?". "No, diabeł, pan tego świata, Antychryst". Kiedy przesłuchanie się kończy, Artur K. wysyła do prokuratora list: "Moje życie zmieniło się o 180 stopni, kiedy przyszedł do mnie Jezus". Cytuje z Pierwszego Listu św. Pawła do Koryntian: "Dzięki wiedzy i proroctwom dotykamy tylko cząstki rzeczywistości. Ale gdy zobaczymy ją w pełni, wtedy to, co cząstkowe, nie będzie już potrzebne". W kolejnym liście K. przekonuje prokuratora, "jak wspaniały jest Bóg, Ojciec Jezusa Chrystusa, naszego Pana, będący źródłem miłości i zachęty! To On w każdej trudnej sytuacji dodaje nam otuchy, abyśmy i my mogli dodawać otuchy tym, którzy znajdują się w trudnym położeniu. Im więcej cierpimy dla Chrystusa, tym większego doznajemy od Niego pokrzepienia". Dalej pisze, że już po śmierci swojej pierwszej ofiary, Renaty, zobaczył ją w szatańskiej postaci. Stała w oknie, choć nie miała nóg. W pewnej chwili odwróciła się i pofrunęła za więzienny mur. Również dzień przed zabójstwem Moniki i Oskara miał halucynacje. Widział, że robi Monice i jej synowi krzywdę. "Ja byłem wykonawcą tego fizycznie, bo psychicznie i umysłowo to nie. Bycie człowiekiem nawróconym to jest cały czas walka w głowie dobra ze złem. W więzieniu prosiłem o egzorcystę. Nie chciałem rozmowy z więziennym psychologiem".