"Sąd Rejonowy dla Warszawy Mokotowa uwzględnił nasze zażalenie" - mówi "ŻW" mec. Czesław Jaworski, który w imieniu Okręgowej Izby Lekarskiej w Warszawie odwołał się od decyzji prokuratury. Śledczy twierdzili, że w tym wypadku nie popełniono żadnego przestępstwa. Chodzi o kontrowersyjną akcję CBA, która w czerwcu tego roku zabrała z rządowej lecznicy ponad sześć tysięcy kart pacjentów. To wywołało prawdziwą burzę. "Brali na kilogramy. Wywieźli ciężarówkę" - alarmował na gorąco dr Andrzej Włodarczyk, wiceprezes Naczelnej Rady Lekarskiej. Dokumenty zabrano w związku ze śledztwem dotyczącym Mirosława G., byłego ordynatora oddziału kardiochirurgii (zarzuca mu się korupcję i zabójstwo pacjenta). Okręgowa Izba Lekarska od początku uważała, że mogło dojść do przestępstwa, m.in. naruszenia tajemnicy lekarskiej. Objęte nią informacje o stanie zdrowia pacjentów trafiły do komisariatów, a tam - dostęp do kart zdrowia - mieli policjanci. Oczywiście w dokumentach były informacje o stanie zdrowia pacjentów rządowej kliniki. Bez tych papierów lekarze mogli mieć duże kłopoty z prawidłowym leczeniem najważniejszych w państwie osób. Według dr. Andrzeja Włodarczyka, działania CBA były niedopuszczalne i sprzeczne z prawem, bo stwarzały zagrożenie dla życia i zdrowia pacjentów. "Lekarze byli pozbawieni historii chorób. Gdy pacjent powróciłby do szpitala, nie było by wiadomo, czym był leczony w przeszłości" - tłumaczył Włodarczyk. CBA broniło się, że działało na polecenie prokuratury, a dokumenty zabrało na krótko, bo zaraz potem zostały skserowane i zwrócone do szpitala. Okręgowa Izba Lekarska zaalarmowała prokuraturę. Ta jednak uznała, że w trakcie kontrowersyjnej akcji nie doszło do przestępstwa i odmówiła wszczęcia śledztwa. Śledczy orzekli, że CBA działało w ramach swoich uprawnień. Ponadto, według prokuratury, kserokopie zabranej dokumentacji powinien wykonać szpital, a nie CBA. Teraz jednak prokuratorzy będą musieli przyjrzeć się działaniom CBA. "Sąd zasugerował, że prokuratura powinna zbadać sprawę: przesłuchać personel szpitala, który wydawał dokumentację, sprawdzić, dlaczego zabezpieczono tak dużą liczbę kart, przesłuchać pokrzywdzonych, których zgłosiliśmy jako świadków" - mówi gazecie mec. Czesław Jaworski. Pacjenci, których karty trafiły do komisariatów, dotąd nie zostali przesłuchani - czytamy w "Życiu Warszawy".