Czuły mąż przynosi do łóżka śniadanie: jajecznicę, kiełbaski i bułki z dżemem. Nie zdążyła się pomalować, gdy funkcjonariusze wkroczyli do jej pokoju. Posłanka, która od agenta CBA udającego biznesmena wzięła 100 tys. zł łapówki, przyjechała do Gościńca Sarmat w Poznaniu w niedzielę po godz. 20. Jak się dowiedział "Fakt", towarzyszył jej mąż. Wynajął trzyosobowy pokój na panieńskie nazwisko Sawickiej - Kott. - Powiedział, że w niedzielę przyjadą trzy osoby, ale nie wspominał dokładnie, kto to będzie - opowiada dziennikowi Roman Kowal, właściciel pensjonatu. Trzecia osoba nie dojechała. Według "Faktu", Sawicka nie spodziewała się zatrzymania. Pokój numer dwa, który zajęła była posłanka, jej mąż zarezerwował na dwa dni - to oznacza, że mieli go opuścić dopiero we wtorek rano. - Nagle, tuż przed godziną 10.00, przed nasz hotelik podjechało auto osobowe. Wysiadła z niego grupa ludzi. Pokazali dokumenty, powiedzieli, że są z Centralnego Biura Antykorupcyjnego, i że przyjechali zatrzymać Beatę Sawicką. Bardzo nas tym zaskoczyli. Trzeba jednak przyznać, że byli bardzo mili. Nie wyglądało to jak na filmach sensacyjnych, gdzie rzucają się z kajdankami na człowieka - tłumaczy właściciel pensjonatu. Agenci CBA spędzili godzinę w hotelowym pokoju, razem z Sawicką i jej mężem. Nie wiadomo, o czym rozmawiali. Wyszli przed godziną 11.00. Po kilkudziesięciu minutach byli już przed budynkiem prokuratury. W pokoju pozostały rzeczy byłej posłanki. Nie wiadomo kto i kiedy je odbierze. Na parkingu przy hoteliku dalej stoi też ford mondeo, którym przyjechała - odnotowuje dziennik. Dzisiejszą noc była posłanka spędziła samotnie w policyjnej izbie zatrzymań. Dziś okaże się, czy Beata Sawicka następne trzy miesiące spędzi w areszcie - czytamy w "Fakcie".