Nie wiadomo, czy w gigantycznej kolekcji zrabowanych dzieł sztuki, którą odnaleziono przypadkiem trzy lata temu, są obrazy skradzione w Polsce. Niemcy odmawiają wglądu w listę dzieł. "To skandal dyplomatyczny na linii Warszawa-Berlin" - czytamy w dzisiejszym wydaniu "Rzeczpospolitej".
Od odnalezienia kolekcji zrabowanych dzieł sztuki w mieszkaniu Corneliusa Gurlitta minęły trzy lata. Niemcy, choć w 1998 roku - w ramach konwencji waszyngtońskiej - zobowiązali się do publikacji list zagrabionych dzieł sztuki, nie chcą ujawnić szczegółów dotyczących 1,4 tys. płócien znalezionych w monachijskim mieszkaniu.
Hildebrandt Gurlitt - ojciec Corneliusa - był jednym z czterech marszandów zajmujących się handlem dziełami tzw. "sztuki zdegenerowanej". Gdy zmarł, całą kolekcję przekazał synowi, nie informując o tym władz - podkreśla "Guardian".
Kolekcja zrabowanych dzieł rzuca nowe światło na jeden z najbardziej tajemniczych rozdziałów w historii Niemiec. Sztuka modernistyczna została bowiem zakazana zaraz po dojściu nazistów do władzy. Argumentowano, że jest antyniemiecka.
Do artystów-degeneratów - zdaniem Hitlera - należeli między innymi Picasso , Chagall czy Matisse. To właśnie obrazy m.in. tych artystów znaleziono w gigantycznej kolekcji "złodzieja Hitlera", którego kryją Niemcy, zasłaniając się prawem podatkowym. Przeciwko Gurlittowi - jak podkreślają - trwa bowiem dochodzenie w sprawie niezapłaconych podatków.
Hildebrand Gurlitt, zanim Hitler doszedł do władzy, był dyrektorem muzeum w Zwickau. Stracił jednak stanowisko, ponieważ miał korzenie żydowskie. Później został jednak namówiony przez nazistów do handlu dziełami sztuki.
O listę zagrabionych dzieł sztuki wystąpił, za pośrednictwem konsul, pełnomocnik MSZ ds. restrykcji dóbr kultury - prof. Wojciech Kowalski.
Ponieważ jednak augsburska prokuratura blokuje ujawnienie listy, sprawą prawdopodobnie zajmie się szef dyplomacji lub premier - czytamy w "Rzeczpospolitej".
EKM