"Spiegel Online" pisze, że "O ile słuszne było wzniecenie powszechnej debaty wokół niemieckiej odpowiedzialności i zaangażowania na świecie, o tyle powoli sprawa ta zaczyna być groteskowa. MON musiał pokornie przyznać, że armia, a przede wszystkim jej lotnictwo, dochodzą do kresu swych możliwości, czy już je wręcz przekroczyły. Sprzęt jest przestarzały, oszczędza się na częściach zamiennych i nowe wyposażenie zamówiono nie takie, jak trzeba. Bundeswehra w przeważającym stopniu wycofała się ze swoich dwóch największych misji ubiegłych lat, z Afganistanu i Kosowa. A pomimo tego mówi się: nie jesteśmy w stanie robić więcej, niż w tej chwili, ani w zakresie wojskowym, ani humanitarnym". "Przerażające jest, czego Bundeswehra w ogóle nie jest w stanie robić. Na przykład gdzieś polecieć" - szydzi "Wetzlarer Neue Zeitung". "Błędem było przekonanie, że przy okrojonym budżecie na obronność będzie można sformować armię, która będzie mogła podejmować się coraz większych zadań. Właściwe byłoby raczej, by w ramach wspólnej, europejskiej polityki zagranicznej i bezpieczeństwa wyostrzyć profile poszczególnych armii państw członkowskich i w skoordynowany sposób zwiększać ich liczebność wedle potrzeb. W Europie, która na szczęście obywa się bez kontroli granicznych, nie każdy kraj musi mieć mieć armię zdolną do sprostania wszystkim zadaniom. Budżetami europejskich ministerstw obrony można byłoby poprzez lepszą koordynację dysponować w bardziej inteligentny sposób. Warunkiem byłaby jednak wspólna idea polityki obronnej. Tyle że w Europie zawsze szwankuje ten zmysł wspólnoty". "Landeszeitung Lueneburg" ironizuje: "Dobrze, że chociaż minister obrony mogła polecieć samolotem do Iraku Północnego. Tyle, że pani von der Leyen musi tym razem zrezygnować z reklamowych zdjęć transportowca Transall i żołnierzy Bundeswehry szkolących Kurdów w obsłudze wyrzutni przeciwpancernych. Z jakiego powodu? Zdolności transportowe Bundeswehry są dość ograniczone. Szkoleniowcy od kilku dni tkwią w Bułgarii, dostawa broni się opóźnia. Być może ta kompromitacja na polu PR otworzy pani minister oczy na fakt, że oferty pracy w armii na niepełnych etatach i przedszkola w koszarach są tylko pobocznymi poligonami w formowaniu sprawnie funkcjonującej armii. Zbyt długo głównym dowódcą w Bundeswehrze były nożyce do cięć. Najwyższy czas, by ich miejsce zajęły niemieckie interesy bezpieczeństwa". "Tak to jest, kiedy wymagania konfrontowane są z rzeczywistością - rzeczywistość okazuje się być mocniejsza" - zauważa "Straubinger Tagblatt / Landshutter Zeitung". "Po zakończeniu misji afgańskiej niezbędny jest teraz remanent i wyrugowanie deficytów. Ale to mozolny, męczący i nie tyk chwytliwy temat jak rozwijanie wielkich, geostrategicznych wizji. Ale jest to konieczne. Na Ursulę von der Leyen czeka teraz mozolna wędrówka piechura". "Handelsblatt" zaznacza, że "przeważająca część uzbrojenia Bundeswehry jest przestarzała i nie nadaje się do użytku. Mnożące się informacje o tych deficytach ukazują, że nowe ambicje Niemiec w zakresie polityki bezpieczeństwa stoją w ostrej sprzeczności z możliwościami, jakimi dysponuje armia. Dlaczego tak się dzieje? Ministerstwu obrony i przemysłowi zbyt wygodnie żyje się ze status quo braku odpowiedzialności. Obydwie strony z przyzwyczajenia już wskazują na siebie nawzajem palcem, kiedy trzeba znaleźć winnych za zbyt kosztowne i opóźniające się inwestycje w sprzęt. Całe zastępy pilnych ministrów, czy był to Scharping, Guttenberg czy de Maiziere imało się już tego problemu. Zmieniły się co prawda struktury i procedury, ale wynik jest dalej niezadowalający". opr. Małgorzata Matzke