- Morderca uśmiecha się, robi szydercze miny, wyciąga zaciśniętą pięść. Czyni to na oczach milionów widzów - pisze komentator niemieckiej gazety. Zwracając uwagę, że już na początku procesu doszło do sytuacji, której obawiano się - na całym świecie pokazano "spektakl grozy w obrazkach o Breiviku", którego oddziaływanie zostało jeszcze zwielokrotnione poprzez prezentację w internecie. - Morderca otrzymał do dyspozycji scenę, tak jakby celem sądu było umożliwienie Breivikowi autoprezentacji - krytykuje "SZ". A przecież wiadomo było, że od oskarżonego, który jest dumny z tego, że zamordował 77 osób, nie można było oczekiwać ani wstydu czy zrozumienia własnych błędów ani tym bardziej skruchy. - Jeszcze raz okazało się, że telewizja nie ma czego szukać w sali sądowej - twierdzi komentator, wyrażając zadowolenie, że pomimo postulatów wielu mediów nie ma zgody na transmisje całego procesu. "Reality show" Autor komentarza wskazuje na argumenty zwolenników szerszego dostępu mediów elektronicznych do sądów w Niemczech, argumentujących, że obecna restrykcyjna praktyka pozwalająca na obecność na sali sądowej jedynie dziennikarzy oraz tylu osób, ile jest miejsc, pochodzi z czasów, gdy nie było jeszcze ani internetu ani telewizji. - Zadaniem wymiaru sprawiedliwości nie jest jednak zaspokajanie potrzeb społeczeństwa medialnego i zabawianie go, tak jakby rzeczywistość była sądową operą mydlaną. Jego zadaniem jest dotarcie do prawdy i wydanie sprawiedliwego wyroku o winie lub o braku winy - czytamy w "SZ". Według komentatora do tych zadań należy też ochrona stron biorących udział w procesie. Wydawanie ich na "pastwę ciekawości" widzów to nie jest pożądana jawność, lecz przyznanie opinii publicznej zbyt daleko idących kompetencji. Doświadczenia USA, gdzie wiele postępowań sądowych toczy się przed włączonymi kamerami, są - zdaniem komentatora - straszne. Ten system opiera się na "publicznej walce pomiędzy oskarżeniem i obroną", przeradzającej się często w reality show. Cierpią na tym najczęściej oskarżeni, ale także świadkowie i ofiary, którzy "stają pod pręgierzem jak na średniowiecznym rynku". Sama świadomość, że każde słowo znajdzie się na portalu YouTube, jest obciążeniem trudnym do zaakceptowania zarówno dla uczestników procesu jak i dla powagi sądu. - Zachowanie powagi sądu polega też na obronie rodzin ofiar przed obrzydliwymi występami oskarżonych, a także na obronie oskarżonych przed nimi samymi - czytamy w konkluzji komentarza w "Sueddeutsche Zeitung".