"Brak determinacji" przy niezasunięciu dachu stadionu to nie jedyny grzech szefów Narodowego Centrum Sportu. I być może najmniejszy na tle innych. Wynajęci za dobre pieniądze szefowie NCS - zarabiają, bez premii po blisko 30 tys. zł miesięcznie - zostawiają po sobie niedokończony stadion (ich kontrakty kończą się za dwa miesiące) i listę wydatków, jakie musi pokryć budżet państwa. Jak szacuje resort sportu, w przyszłym roku dokończenie tej rządowej inwestycji kosztować będzie budżet państwa jeszcze 34 mln zł (NCS zapłacił generalnemu wykonawcy pełną sumę kontraktu już w lutym tego roku). Stadion już kosztuje o ćwierć miliona więcej, niż zakładał kontrakt, i sięga prawie 2 mld zł. Do poprawy cała lista. NCS wciąż nie podpisał z generalnym wykonawcą stadionu protokołu odbioru końcowego i nie nastąpi to w ciągu najbliższych miesięcy. "W NCS mieli pracować wysokiej klasy menedżerowie, pozyskani z rynku za ogromne pieniądze, a przyszli uczniowie, którzy okazali się jedynie menedżerami, tyle że do zarabiania pieniędzy do własnej kieszeni kosztem państwowej spółki" - mówi poseł Tomasz Garbowski (SLD).