Wtorkowe popołudnie. Silny wiatr i nawałnica zaskakuje żeglarzy pływających po Jeziorze Niegocin. Karol Kotra, wytrawny żeglarz i sternik niewielkiego jachtu wie, co robić w takiej sytuacji. - Płynęliśmy z Mamer do Giżycka, gdy nagle na niebie pojawiła się czarna ściana chmury. Uderzył silny wiatr i deszcz - mówi Karol Kotra. - Spodziewałem się, że może być nieciekawie, więc kazałem załodze nałożyć kapoki. Zrzuciliśmy żagle i na silniku chcieliśmy dobić do brzegu. Kiedy łódź Karola jest już blisko celu, widzi w pobliżu wywróconą łódź i dryfujących przy niej ludzi. Młody sternik nie wahał się ani chwili. Kazał zawracać. - Na powierzchni było czterech dorosłych ludzi. Pod zatopionym pokładem dwoje dzieci w wieku 9 i 12 lat. Po kolei wciągaliśmy ich na naszą łódź - opowiada Karol. - Te dzieci były przerażone i zziębnięte. Nie mogliśmy ich zostawić. Każdy zachowałby się tak samo na naszym miejscu - dodaje skromnie Karol Kotra. Ale ludzie, których uratował nie mają wątpliwości. To prawdziwy bohater. - Brakuje mi słów, żeby opowiedzieć, jak bardzo jesteśmy im wdzięczni. Do końca życia będziemy ich dłużnikami - mówi Edward Woźniak z Głubczyc (Opolskie). Żeglował razem ze swoimi wnukami - Szymkiem i Olą. Nigdy nie zapomni, jak spokojny rejs zamienił się w piekło. - Nie mieliśmy szans - wspomina Edward Woźniak - Wiatr uderzył w łódź, aż się położyła. Wnuki były w kajucie, my z dwójką znajomych na pokładzie. Łódź przewróciła się do góry dnem. Uwięzione dzieci wrzeszczały przerażone: Dziadziu ratuj! Słyszałem, jak wnuki pytały, czy jeszcze zobaczą mamę - płacze pan Edward. Rozbitkowie byli pewni, że zginą pod woda. Na szczęście pomoc przyszła na czas. - Nie wiedziałem, że to tacy młodzi i odpowiedzialni ludzie nas uratowali. To profesjonaliści - mówi Józef Sitnik, jeden z ocalonych żeglarzy.