Ośmiu polonistów z Gdyni prosi w liście ministra "o zdrowy rozsądek i matematyczną kalkulację". Tydzień przed początkiem roku szkolnego minister wprowadził nowy kanon lektur, w liceum powiększony o ok. dziesięciu pozycji, dodatkowo niektóre z lektur omawianych dotąd tylko we fragmentach zalecił czytać w całości (np. pięć tomów "Nocy i dni" Marii Dąbrowskiej). Nauczyciele z Gdyni przeliczyli kanon na liczbę godzin lekcyjnych. Wyszło im, że do realizacji programu zabraknie co najmniej sześciu tygodni. I jest to rachunek obliczony na możliwości zdolnej, a nie przeciętnej młodzieży (do III LO można się dostać ze średnią co najmniej 5,0) - pisze gazeta. "Jak nauczyć młodzież samodzielności intelektualnej, kiedy musimy skupić się jedynie na zmuszaniu ich do terminowego czytania tekstów?" - piszą rozpaczliwie w liście. - Nowy kanon zamieni ucznia w maszynę do czytania - mówi jeden z podpisanych pod listem Andrzej Spilkowski. - Liczba godzin przeznaczonych na polski nie wzrosła, za to uczniom przybyło kilkanaście tomów do czytania. A gdzie czas na przeżycie lektury? - pyta. Według nauczycieli trzeba będzie zlecać czytanie więcej niż jednej książki w tygodniu. - Nie zdążą, będą czytać bryki. Nie chcemy się na to zgodzić - mówi polonistka Ewa Niwińska. Wicedyrektor III LO, polonistka Brygida Maciejewska: "Nie damy rady omówić lektur w sensowny sposób. Zabraknie czasu na kontekst utworu. Np. w "Lalce" - trzeba wspomnieć o powstaniu styczniowym, o którym Prus nie mógł napisać wprost. Teraz nie będzie na to czasu. Uczniowie nie dowiedzą się więc, że Wokulski ma czerwone dłonie, ponieważ odmroził je na zsyłce na Syberii. A jeśli ten fragment będzie na maturze? To obleją - mówi "Gazecie Wyborczej". Poloniści nie dostali odpowiedzi od MEN.