Od kwietnia ksiądz Jacek Międlar ma całkowity zakaz "jakichkolwiek wystąpień publicznych oraz organizowania wszelkiego rodzaju zjazdów, spotkań i pielgrzymek, a także wszelkiej aktywności w środkach masowego przekazu, w tym w środkach elektronicznych". Zakaz został wydany po tym, jak wygłosił on kazanie na nabożeństwie poprzedzającym marsz w ramach obchodów rocznicy ONR w kwietniu w Białymstoku. Kilka dni temu ks. Międlar złamał jednak zakaz, uaktywniając się m.in. na Twitterze. We wtorek przełożeni kolejny raz upomnieli duchownego, a mimo tego w czwartkowym wydaniu "Rzeczpospolitej" ukazał się z nim wywiad. Pytany przez Tomasza Krzyżaka o strach przed konsekwencjami, ks. Międlar odpowiada: "Związano mi ręce i zakneblowano usta. Nie mogę się bronić przed paszkwilami". Mówi także, że napisał list do wizytatora Polskiej Prowincji Zgromadzenia Księży Misjonarzy z odwołaniem się od zakazu. Co sprawiło, że ks. Międlar zdecydował się złamać zakaz, pomimo wcześniejszego przestrzegania go? - Postanowiłem głośno opowiedzieć o sprawie mojej przyjaciółki Justyny Helcyk, koordynator Brygady Dolnośląskiej Obozu Radykalno-Narodowego. Została ona oskarżona o to, że podczas manifestacji we Wrocławiu we wrześniu 2015 roku głosiła powszechnie znane fakty na temat prześladowania chrześcijan, na temat islamizacji Europy i Polski, na temat niebezpieczeństwa, jakie wiąże się z tym najazdem z Bliskiego Wschodu i Afryki - mówi w rozmowie z "Rz" ks. Międlar. - Ponieważ ona zawsze stawała w mojej obronie, broniła mojego kapłaństwa, broniła mojego dobrego imienia i mojego duszpasterstwa, to poczuwam się do odpowiedzialności, aby w jej obronie stawać i żeby zabierać w jej sprawie głos - dodaje. Pytany o słowa skierowane do posłanki Joanny Scheuring-Wielgus, w których nazwał ją "zwolenniczką zabijania (aborcji) i islamizacji", ks. Międlar odpowiada: "Społeczeństwo musi się dowiedzieć, kim jest pani Joanna Scheuring-Wielgus. Składała przysięgę poselską, gdy dostała się do Sejmu. Obiecywała, że będzie służyła narodowi, ojczyźnie. Ja w obronie ojczyzny i narodu stawałem głosząc kazanie w Białymstoku". - Kiedyś, w czasach okupacji, osobom, które szkodziły państwu, które kolaborowały z Niemcami, golono brzytwą głowy - mówi ks. Międlar. Podkreśla, że jego obowiązkiem, jako duchownego, "jest stawanie w obronie tych, do których zostałem posłany, w obronie wiernych, przed takimi zachowaniami, jakie reprezentuje pani Wielgus". - Jezus również nie przebierał w słowach. Żydów nazywał plemieniem żmijowym, faryzeuszy obłudnikami, Heroda nazywał lisem, do Piotra mówił: "Zejdź mi z oczu, szatanie". Nieraz potrzeba użyć ostrych słów, żeby przestrzec innych przed tego typu postępowaniem, które nie licuje z postawą ewangeliczną, z postawą nawet przyzwoitego człowieka - mówi w rozmowie z "Rz". Zdaniem ks. Międlara, "doszliśmy do tych czasów, o których mówił George Orwell, że głoszenie prawdy, bez światłocieni będzie traktowane jak mowa nienawiści". - W tym co powiedziałem, nie ma żadnego kłamstwa - podkreśla ks. Międlar. - Ja nigdy nie głosiłem jakiejkolwiek nienawiści i nie mam zamiaru jej głosić - dodaje. - Ja w swoich wypowiedziach i działalności duszpasterskiej nigdy nie sprzeniewierzyłem się świętej Ewangelii. Nigdy nie głosiłem niczego, co byłoby niezgodne z oficjalną nauką Kościoła rzymsko-katolickiego - podsumowuje ks. Międlar. Podkreśla, że "nawet gdyby mu zabrano sutannę, brewiarz, pieniądze, stary samochód, koloratkę, to lepiej głosić prawdę w cywilnym ubraniu niż półprawdy w sutannie". Więcej w dzisiejszej "Rzeczpospolitej".