Jak opowiada Parente, kiedy włoska prasa ujawniła, że w podrzymskiej rezydencji zbudowano basen, agencja fotograficzna, w której wówczas pracował, postanowiła zrobić zdjęcia pływającego w nim papieża. Pojechał więc do Castel Gandolfo z drugim fotografem Adriano Bartolonim. "Weszliśmy, kiedy teren nie był pilnowany i nie było też papieża. Przeszliśmy w nocy przez mur na cmentarzu. Był tam płaski teren, rzymski mur i na wysokości cmentarza basen. Zamontowaliśmy aparat fotograficzny z obiektywem 200 milimetrów na drzewie" - ujawnił włoski paparazzo. "Mieliśmy przewód, żeby zdalnie zrobić zdjęcie, i kamerę, która pokazywała nam obraz na monitorze" - wyjaśnił. "Aparat nakierowany był na fragment basenu, a na monitorze zaznaczyliśmy ten kawałek. Na zmianę byliśmy 14 dni pod tym rzymskim murem" - tłumaczył Parente podkreślając, że dwóch innych kolegów przynosiło fotografom jedzenie. "Czternastego dnia pojawił się papież. Zrobił znak krzyża i zanurkował. Pływał. Na koniec koło przebieralni wyżął kostium do pływania" - opowiedział Luciano Parente. Przyznał, że bardzo trudno było sprzedać zdjęcia Jana Pawła II w basenie. "Gazety nie chciały ich nawet dotknąć. Przecież to był papież" - powiedział paparazzo. Wyraził przypuszczenie, że wydawnictwo prasowe Rusconi, które zdecydowało się kupić fotografie, poprosiło bezpośrednio Watykan o zgodę na to. Ukazały się one w jednym z pism wydawanych przez tę włoską grupę.