"Rzeczpospolita" zwraca m.in. uwagę, że ostatnio z MSZ wyprowadzono kluczowy element polityki zagranicznej - sprawy europejskie - do Kancelarii Premiera. Gazeta zauważa, że Czaputowicz przystał na takie rozwiązanie. "Premier rzeczywiście mówił mi o tym zamiarze, oferując kontynuowanie misji ministra po wyborach jesienią ubiegłego roku. (...) To mogło być dobre posunięcie, które dawało premierowi możliwość skutecznego dyscyplinowania ministrów mających często odmienne zdania. Korzystne było też dla MSZ, zdejmowało z nas obowiązek koordynowania stanowisk resortów w sprawach technicznych czy oceniania zgodności z prawem każdej ustawy i skoncentrowanie się na polityce zagranicznej. Stanowiło to jednak pewne ryzyko dla premiera, które szybko się potwierdziło. Otóż wcześniej premier był rozjemcą w sporach między ministrami, jak choćby między min. Ziobrą a mną ws. praworządności czy taktyki postępowania przed TSUE. Dzisiaj premier stał się stroną sporów z ministrem Ziobrą. Dodam, że KPRM ciągle oczekuje od MSZ reakcji, gdy np. komisarz Jourová krytykuje Polskę za reformę sądownictwa. Jednak po przejęciu przez KPRM działu członkostwa Polski w UE nie mamy do tego ani podstaw prawnych, ani kompetencji i koniecznej wiedzy eksperckiej" - odpowiada były szef MSZ. Gazeta wskazuje, że Baron Arndt Freytag von Loringhoven od trzech miesięcy czeka na zgodę Polski na podjęcie misji ambasadora Niemiec w Warszawie. "To uzasadniona zwłoka?" - pyta "Rzeczpospolita". "Według mego rozumienia funkcjonowania dyplomacji jest to dziwne. W czasie minionych 20 lat nie zdarzyło się, aby Polska nie udzieliła agrément jakiemukolwiek ambasadorowi, czy to z Rosji, Chin, czy Korei Północnej, nie mówiąc już o państwach przyjaznych, członkach UE i NATO. W tym czasie wobec polskich ambasadorów zdarzyły się trzy takie przypadki - w 2000 roku w postkomunistycznej Gruzji Eduarda Szewardnadze oraz dwukrotnie w Iranie. Myślę, że ta sprawa znajdzie w końcu pozytywne rozwiązanie, na czym także bardzo zależy ministrowi Rauowi" - mówi Czaputowicz. Zapytany też został, czy sprawa ambasadora von Loringhovena była jedną z przyczyn jego dymisji. "Decyzję o dymisji podjąłem wcześniej. Uznałem, że pewien etap mojej pracy został zakończony. Chodzi też o styl działania. Starałem się unikać konfrontacji, nie nadużywać języka geopolityki czy prymatu interesu narodowego, ale szukać porozumienia, akcentować potrzebę współpracy, solidarności i działań wielostronnych. Nie dlatego, żebym nie doceniał uwarunkowań geopolitycznych czy potrzeby realizacji interesu narodowego, lecz dlatego, że uważam, że środkiem do realizacji tego interesu jest niekonfrontacyjna postawa, przewidywalność i akceptowany przez innych język. Obecnie nie widzę możliwości wniesienia większej wartości dodanej do polskiej polityki zagranicznej, dlatego ustępuję i zostawiam pole do działania innym" - tłumaczy były minister.