Na początku 2012 roku Grabarczyk wystąpił do komendanta wojewódzkiego policji w Łodzi (tam mieszka) o pozwolenie na posiadanie broni do ochrony osobistej. Uzasadnił to obawą o swoje bezpieczeństwo. W tym samym czasie Biuro Spraw Wewnętrznych (tzw. policja w policji) zajmowało się podejrzeniem korupcji w wydziale postępowań administracyjnych łódzkiej komendy. Wydział egzaminuje kandydatów ubiegających się o zezwolenie na broń, wydaje koncesje firmom ochroniarskim. Według informacji "Gazety Wyborczej" policjantom założono podsłuchy, i to właśnie na jednym z nagrań pojawiła się rozmowa o pozwoleniu dla Grabarczyka. Śledczy poszli tym tropem. Aby uzyskać pozwolenie na broń, trzeba zdać dwa egzaminy: teoretyczny i praktyczny. Grabarczyk przystąpił do teoretycznego 19 marca 2012 r., ale nie zdawał z innymi kandydatami. Zorganizowano go specjalnie dla niego. Prawo tego nie zabrania. Prokuratura ustaliła, że z inicjatywą indywidualnego egzaminu wyszedł jeden z policjantów, Grabarczyk o to nie zabiegał. Po egzaminie teoretycznym poseł powinien pojechać na strzelnicę, ale tego nie zrobił. Mimo to komisja egzaminacyjna składająca się z trzech policjantów napisała w protokole, że Grabarczyk przystąpił do części praktycznej i ją zaliczył. Z tego powodu jednemu z policjantów postawiono zarzuty poświadczenia nieprawdy w dokumentach i zawieszono go w obowiązkach. Takie same zarzuty mają wkrótce być postawione dwóm pozostałym. Czy Grabarczyk wiedział, że policjanci skłamali w protokole, by dostał pozwolenie? Czy jako prawnik mógł nie wiedzieć, że egzamin składa się także z części praktycznej? Minister nie chce odpowiedzieć. W rozmowie z "Wyborczą" zasłania się tajemnicą śledztwa. (j.) Więcej w "Gazecie Wyborczej"