Jak informuje "GW", pierwsza z opcji jest bardziej umiarkowana, druga zaś (przygotowywana przez ludzi Ziobry) radykalna. Główna oś sporu dotyczy tego, od kiedy miałyby działać przepisy. Radykalna wersja przewiduje, że działałyby one wstecz, co oznacza pokrojenie tortu medialnego na nowo, z uwzględnieniem transakcji, jakie odbyły się w tym sektorze w przeszłości. Projekt ministerstwa zakłada jednak łagodniejsze rozwiązanie - przepisy miałyby mieć zastosowanie do transakcji wykonywanych po wejściu ustawy w życie. Wielki hamulcowy W praktyce oznacza to, że wielkie koncerny medialne - według ziobrystów - musiałyby pozbyć się części "nadwyżki". Natomiast ministerstwo chce, aby koncerny utrzymały obecny stan posiadania, ale nie miały możliwości dokupienia aktywów, by jeszcze dotkliwiej nie zwiększać swojej przewagi na rynku. Zdaniem gazety, Ministerstwo Kultury jest wspierane przez premiera, natomiast ziobryści zebrali poparcie już u części polityków PiS. Na rozdrożu stoi z kolei partia Gowina. Jak czytamy, hamulcem we wprowadzeniu w życie radykalnego projektu są głównie dobre kontakty partii władzy z USA. Nie jest tajemnicą, że amerykańska obecność na polskim rynku medialnym jest spora, a jej ograniczanie nie byłoby korzystne z punktu widzenia interesów USA. "GW" wskazuje także, że na szali leży również reakcja UE, która również może ochoczo bronić interesów firm państw członkowskich. Więcej w "Gazecie Wyborczej".