Jak informuje gazeta, przed referendum utrudniano dopisywanie się na listy nowych wyborców, a tych, którzy spełnili formalne wymogi, odwiedzali funkcjonariusze straży miejskiej, którzy weryfikowali, czy osoba ta faktycznie mieszka w zadeklarowanym miejscu. Ponadto władze Warszawy do minimum ograniczyły wywieszanie obwieszczeń wyborczych, przez co wiele osób nie wiedziało, gdzie ma oddać głos."Było dużo nieprawidłowości" - mówi "Codziennej" Dariusz Lasocki, radny PiS, który wielokrotnie interweniował w Państwowej Komisji Wyborczej i u komisarza wyborczego. Gazeta przytacza kilka przykładów takich nieprawidłowości. Pani Joanna, która przyszła do komisji wyborczej przy ul. Koncertowej na warszawskim Ursynowie, nie mogła zagłosować, bo - jak dowiedziała się - przebywa w szpitalu. Gdy zaprotestowała, członkowie komisji poprosili o wypis ze szpitala. W rezultacie kobieta nie mogła oddać głosu. W spisach wyborczych znajdowały się osoby, które od dawna nie żyją. Wyborców odsyłano do innych lokali wyborczych. Na Mokotowie z okazji Dnia Edukacji Narodowej nauczycielom zorganizowaną specjalną weekendową wycieczkę, która zakończyła się w poniedziałek, już po głosowaniu. "Codzienna" przypomina, że najważniejsi politycy zniechęcali do udziału w referendum. Prezydent Bronisław Komorowski, premier Donald Tusk i marszałek Ewa Kopacz przekonywali wyborców, aby nie szli do głosowania. Zdaniem konstytucjonalisty, byłego sędziego Trybunału Konstytucyjnego Wiesława Johanna, sprawa jest skandaliczna. "To, co zrobili premier i prezydent, jest skandalicznym naruszeniem standardów konstytucyjnych" - mówi "GPC" Wiesław Johann.