Andrzej Filipiak wyruszył do stolicy z Kielc wczoraj w nocy. "Poprosił mnie o 30 zł na bilet. Powiedział tylko, że jedzie do Warszawy. Ogolił się i wyszedł z domu" - opowiada tabloidowi jego żona. W Warszawie mężczyzna udał się od razu przed Kancelarię Premiera. Trwała tam pikieta związkowców, którzy od kilku dni protestują przed siedzibą premiera. Najpierw spacerował, potem usiadł na ławce od strony Ogrodu Botanicznego. Potem oblał się łatwopalną substancją i podpalił. Z pomocą pospieszyli związkowcy, którzy nakryli desperata kocem i ugasili. Mężczyzna trafił do szpitala przy ul. Szaserów. Jest w stanie śpiączki farmakologicznej, ma poparzone 60 proc. ciała. Policja ustala, dlaczego mężczyzna zdecydował się na tak desperacki krok."On to zrobił, bo już był załamany i zrozpaczony naszą sytuacją. Nie miał pracy a MOPR nam odmawia pomocy większej, nie mamy z czego żyć" - wyjaśnia "Faktowi" Wiesława Filipiak. "Mąż mówił, że to wszystko co się złego u nas w rodzinie dzieje to wina polskiego rządu, który tak rządzi, że ludzie nie mają pracy i środków do życia" - dodaje.Jak informuje "Fakt", Andrzej Filipiak mieszka z żoną w Kielcach. Małżeństwem są od 35 lat. Mają dwoje dorosłych już dzieci. Pan Andrzej był budowlańcem, ale zachorował na kręgosłup i od 5 lat nie może znaleźć innej pracy. Utrzymują się z 570 złotych zasiłku. "Na życie do dziesiątego lipca zostało mi 200 złotych" - żali się zrozpaczona żona. CZYTAJ WIĘCEJ NA RMF24.PL