Grzesiowski odniósł się do tego, że w czwartek padł dobowy rekord zakażeń - 1967. Jak podkreślił, spodziewał się tego. "Średnią tygodniową liczbę zakażeń obecnie trzeba mnożyć przez 1,5, więc łatwo policzyć, że za tydzień będziemy mieć dobowe zwyżki na poziomie 2-3 tysięcy. To skutek tego, że współczynnik reprodukcji wirusa R wynosi 1,5. Epidemia zaczyna hamować, kiedy ten współczynnik spada poniżej 1" - zauważył. Pytany o słowa prezydenta Andrzeja Dudy, że liczba zakażeń będzie rosła do 15 października, a potem sytuacja się ustabilizuje, Grzesiowski powiedział, że jego zdaniem to mało prawdopodobne. "Nie znam wirusa, który byłby podległy prezydentowi. Wszystko wskazuje na to, że przez najbliższych sześć-siedem tygodni czeka nas stały wzrost, zarówno zakażeń, jak i zgonów. Wynika to z tego, że zwykle tyle trwa cykl aktywności wirusa w danym ognisku, a potem maleje. Problemem jest jednak to, że ognisk jest coraz więcej i są one bardziej rozproszone. Dlatego uważam, że za tydzień te zwyżki będą jeszcze większe. I coraz trudniej będzie tego wirusa zatrzymać. Tym bardziej, że w zasadzie niewiele się w tym kierunku robi" - powiedział Dopytywany o ogłoszone przez ministra zdrowia Adama Niedzielskiego zaostrzenie przepisów w czerwonych i żółtych strefach, ekspert ocenił, że "te zmiany to kosmetyka, tym bardziej, że z tygodnia na tydzień mamy w Polsce coraz więcej stref czerwonych i żółtych". "Na ten moment jest ich aż 51. Jak to się ma do restrykcji, o których mówi ministerstwo? W czerwonych strefach, gdzie zachorowania wzrastają z dnia na dzień, powinny być szerokie ograniczenia przemieszczania się mieszkańców, całkowity zakaz zgromadzeń, a nie zakaz działania restauracji po godzinie 22. Z tego co wiem, nie ma żadnych badań świadczących o tym, że wirus w nocy jest bardziej zjadliwy" - powiedział. Zaznaczył jednocześnie, że nie jest zwolennikiem ponownego wprowadzenia lockdownu w kraju, zaleca natomiast stosowanie się wskazań epidemiologów. "Będziemy padać jak muchy, jeśli wirus się rozprzestrzeni" "Ludzie w Polsce od czerwca żyją już zupełnie normalnie. Tak jakby rzeczywiście epidemia się skończyła. Uważam, że bardzo wiele złego zrobiły słowa o tym, że wirus jest w odwrocie. Ludzie w to niestety uwierzyli. Tak samo jak są przekonani, że Polacy już są odporni na koronawirusa. A tak nie jest, bo odporność nabyło może z 5 proc. Pod względem odporności jesteśmy dziewiczym społeczeństwem, które będzie padać jak muchy, jeśli wirus się rozprzestrzeni. W dodatku około 20 proc. Polaków uważa, że maseczki szkodzą. Nie założą ich, nawet jeśli zacznie się u nich rozwijać infekcja" - podkreślił. Według eksperta Polska nie jest przygotowana na drugą falę zakażeń i "przespała wakacje, zamiast się do niej przygotowywać". "Niemcy byli w stanie w ciągu jednego dnia zrobić plany szpitala kontenerowego w Berlinie, a przez kilka tygodni go wybudować. Jest tam miejsce dla 500 pacjentów. U nas budowa szpitala w Bolesławcu dla 60 osób ruszyła dopiero w drugiej połowie września. W całym cywilizowanym świecie testy na COVID-19 dostarczane są do domu, u nas pacjent musi się udać do lekarza, zarażając po drodze napotkane osoby. Karetka w Warszawie może zabrać pacjenta dopiero wtedy, gdy ma potwierdzone na piśmie miejsce w szpitalu. A gdzie system monitorowania łóżek szpitalnych?" - powiedział Grzesiowski.