Według gazety część pacjentek, u których wykryto raka piersi, nie skorzysta z leczenia, bo choroba dopadła je szybciej, niż NFZ wydał odpowiednie zarządzenie. "I choć leki są w refundacji, szpitale nie mogą ich podawać chorym" - czytamy. Dziennik przypomina, że od września na listę refundacyjną trafiły nowe terapie na raka piersi, o które pacjentki walczyły od kilku lat. "Zdaniem ekspertów to przełom. Chodzi m.in. o lek perjeta, zapobiegający przerzutom. Dotychczas trzeba było kupować go z własnych pieniędzy, zwykle zbieranych z pomocą fundacji (jedna dawka to koszt ok. 11 tys. zł, najczęściej potrzebnych jest sześć)" - informuje "DGP". Jak zauważono, do Fundacji Alivia wciąż jednak zgłaszają się pacjentki z prośbą o zorganizowanie zbiórki na lek. Od lekarzy usłyszały bowiem, że z powodów formalnych i technicznych nie jest on dostępny. "W jednej z placówek chora dowiedziała się, że musi czekać na niego co najmniej trzy miesiące, innej nikt nie był w stanie podać nawet przybliżonego terminu. Skąd to opóźnienie?" - pyta gazeta. "Zgodnie z przepisami NFZ musi najpierw wskazać szpitale, które będą realizować nowy program lekowy. A to wymaga czasu. Gorzej, że nawet gdy lek będzie już dostępny w ramach NFZ, może się okazać, że pacjentkom, które wcześniej kupowały go na własną rękę, nie będzie się należał. Z przepisów nie wynika bowiem jasno, czy można włączyć je do programu darmowego leczenia" - tłumaczy dziennik. Według "DGP" resort zdrowia dostrzegł problem i stara się naprawić własne błędy. Chce włączyć nowe leczenie do istniejącego już programu lekowego na raka piersi, dzięki czemu terapia miałaby być dostępna już od listopada b.r. "Gdybyśmy tego nie zrobili, czas oczekiwania mógłby być jeszcze dłuższy" - przyznaje cytowany wiceminister Maciej Miłkowski. Zdaniem dziennika dziś też ma zapaść decyzja o doprecyzowaniu kryteriów programu, co pozwoli na włączenie do niego pacjentek, które do tej pory płaciły za perjetę z własnej kieszeni. Więcej w "Dzienniku Gazecie Prawnej".