Sytuacja opisana przez dziennikarza Bartka Godusławskiego w "DGP" miała miejsce podczas jednego z wielu alarmów bombowych. Na początku maja w czasie matur blisko 800 szkół dostało informacje o podłożonych ładunkach wybuchowych. Alarmy okazały się fałszywe, ale służby potraktowały sprawę poważnie. Placówki były przeszukiwane, często trzeba było przeprowadzić ewakuację. Jak czytamy w dzisiejszym wydaniu dziennika, "DGP" dysponuje nagraniami meldunków straży pożarnej, która została wezwana do zabezpieczenia jednej ze szkół w podwarszawskiej miejscowości. Radiowiec-hobbysta, który zaalarmował gazetę, przekazał, że strażacy używali niezabezpieczonej i niezaszyfrowanej komunikacji i było ich słychać z kilkunastu kilometrów. Strażacy nie podali nazwy miejscowości, ale padła ulica, która na czas operacji zamknięto i informacja, że na miejscu są służby z powiatu Warszawa-Zachód. "Wystarczyła chwila, by ustalić, o którą placówkę chodzi" - czytamy. Jak zaznacza gazeta, strażacy, chcąc zweryfikować jakieś informacje, nie przekazywali sobie ich drogą radiową, tylko przechodzili na rozmowy telefoniczne z prywatnych telefonów komórkowych. Według rozmówców dziennika, może to oznaczać, że zdają sobie oni sprawę z tego, że łatwo można ich podsłuchać. Więcej w "Dzienniku Gazecie Prawnej".