Jakub Mielnik Jeszcze pod koniec czerwca zamożni mieszkańcy Bejrutu mieli tylko jeden dylemat: zażywać kąpieli słonecznych na miejskiej plaży czy też starać się o wejściówkę do któregoś z ekskluzywnych prywatnych klubów plażowych w Jiyyeh na południe od miasta. Lato w Libanie rzeczywiście zapowiadało się świetnie. Od czasu, jak dwa lata temu liczba zagranicznych turystów odwiedzających Liban przekroczyła milion, wskaźniki rosły z miesiąca na miesiąc. Lipiec i sierpień to tradycyjne miesiące odwiedzin w kraju Libańczyków mieszkających na stałe w USA, Kanadzie, Wielkiej Brytanii i Francji. Tysiące posiadaczy podwójnego obywatelstwa przyjeżdżało "lansować się" w luksusowych hotelach, klubach i restauracjach, które w ciągu ostatnich lat wyrosły w Bejrucie jak grzyby po deszczu. Wszystko to przerwała wojna Izraela z Hezbollachem. Saudyjki w mini Dziś potrzeba zaledwie pół minuty, by przejechać słynną na Bliskim Wschodzie Rue Monot. Jeszcze dwa tygodnie temu przepchnięcie się wśród kawalkady porsche, ferrari i bentleyów podjeżdżających pod kluby i restauracje na Rue Monot zabierało ponad pół godziny. Tłumy pięknych i bogatych gości z Arabii Saudyjskiej i znad Zatoki Perskiej kłębiły się przy wejściu do klubu Crystal. Specjalnością lokalu była dziewięciolitrowa butla szampana Moet&Chandon, wnoszona na salę przy wtórze fanfar i w świetle punktowych reflektorów, zrozumiałych w przypadku zakupu trunku za 3500 dol. W ciągu ostatnich kilku lat Crystal sprzedał setki takich butelek. Wśród szastających petrodolarami bywalców Rue Monot próżno było szukać arabskich dżelab i czadorów, które na co dzień obowiązują w znanych z surowej obyczajowości krajach Bliskiego Wschodu. W Bejrucie, który po latach wojen domowych odzyskiwał dawną sławę Paryża Lewantu, obowiązywały luźne obyczaje. Spadkobiercy naftowych fortun znad Zatoki Perskiej paradowali w skórzanych spodniach i garniturach od renomowanych projektantów. Młode saudyjskie księżniczki prezentowały wyzywające spódniczki mini, za które w ojczystych krajach zostałyby pewnie ukamienowane. W miejscowych butikach luksusowe stroje i torebki szły jak woda. Raj dla inwestorów W chwili gdy Izrael zdecydował się na zmasowany atak na Liban, kraj ten znajdował się na dobrej drodze do powrotu do roli finansowego i rozrywkowego centrum Bliskiego Wschodu. Stabilizacja polityczna przyciągała nie tylko Arabów rządnych odpoczynku od religijnych i obyczajowych restrykcji w ojczystych krajach. Do Bejrutu zaczęły też spływać pieniądze. Tamtejsza giełda osiągnęła wartość 7 mld dol. - całkiem sporo jak na kraj wielkości średniego polskiego województwa, w którym mieszkają zaledwie cztery miliony ludzi. Boom na rynku nieruchomości zapoczątkował jeszcze w latach 90. premier Libanu Rafik Hariri, inwestując miliony w odbudowę Lewantyńskiego Paryża ze zniszczeń wojennych. Problemy wizowe i ścisłe kontrole na granicach wprowadzone po 11 września zniechęciły bogatych Saudyjczyków i Arabów znad Zatoki Perskiej do wyjazdów do USA i Europy Zachodniej, gdzie wcześniej najchętniej wydawali i inwestowali pieniądze. Kosmopolityczny Bejrut znakomicie nadawał się na miejsce nie tylko inwestowania, lecz także zabawy i odpoczynku dla naftowych nababów znad Zatoki i z Arabii Saudyjskiej. Miarą ich obecności stała się przystań jachtowa w Bejrucie, w której cumują na stałe jachty, warte w sumie ponad 60 mln dol. Wybuch wywołanej zamachem na premiera Hariri cedrowej rewolucji, kończącej syryjską dominację w Libanie, tylko przyspieszył rozwój kraju. Wycofanie się syryjskiej armii spowodowało prawdziwy najazd turystów do Libanu, który w ubiegłym roku przyjął ponad milion gości. Narodowe linie lotnicze Libanu, Middle East Air-lines, zaczęły po raz pierwszy od lat notować zyski sięgające 20 mln dol. Do Arabów znad Zatoki Perskiej dołączyła zamożna libańska diaspora z Ameryki i Europy Zachodniej, inwestując miliony dolarów w nieruchomości. Na nadmorskich bulwarach zaczęły wyrastać luksusowe apartamentowce z własnymi generatorami prądu, podziemnymi parkingami, basenami na dachu i pomieszczeniami dla kierowców i ochroniarzy na parterach budynku. Krocie zaczęła zarabiać należąca do rodziny zabitego premiera Haririego firma Solidere, która praktycznie kontroluje rynek nieruchomości w Libanie. W ciągu roku, jaki upłynął od wybuchu cedrowej rewolucji, ceny akcji spółki notowanej na londyńskiej giełdzie skoczyły z 5 do 18 dol. za sztukę. Obserwując tysiące przybyszów z Bliskiego Wschodu i Zachodu, ściągających do Bejrutu na wielką letnią imprezę, właściciele nocnych klubów, hotelarze i restauratorzy zacierali ręce na myśl o zyskach. Izraelskie naloty w ciągu kilku godzin przepędziły z miasta zastępy pięknych i bogatych. Tylko kilku luksusowym jachtom udało się odpłynąć do Syrii, Turcji i na Cypr, zanim izraelska marynarka wojenna wprowadziła morską blokadę Libanu. Ambasady - Saudyjska i Zjednoczonych Emiratów Arabskich - przeprowadziły błyskawiczną lądową ewakuację swoich elit z Libanu. Powrót do schronu W kraju pozostało ok. 80 tys. obcokrajowców. Jest wśród nich 30 tys. filipińskich gastarbeiterów, ale większość z nich to Libańczycy, posiadający również obywatelstwo krajów zachodnich. To po nich wysłano armadę ponad 20 wyczarterowanych statków pasażerskich, wspomaganych przez marynarki wojenne USA, Włoch, Francji i Wielkiej Brytanii, które sukcesywnie przewożą swoich obywateli na Cypr i do Turcji. Ci, którzy nie mają własnego auta, muszą płacić od tysiąca do 2,5 tys. dol. za dwugodzinną podróż autobusową z Bejrutu do Damaszku, która przed wojną kosztowała ok. stu dolarów. Ataki skutecznie zdusiły świetnie rozwijającą się ostatnio bejrucką giełdę. - Utrzymanie planowanego na ten rok wzrostu PKB na poziomie czterech lub pięciu procent będzie bardzo trudne - ogłosił libański minister finansów Jihad Azur. Libańskie banki, wypchane petrodolarami znad Zatoki Perskiej i miliardami lokowanymi przez zamożną libańską diasporę z Zachodu, stały się łakomym kąskiem dla spekulantów. Wartość akcji Blom Banku (największego w Bejrucie) spadła od wybuchu wojny o 13 proc. Solidere straciła w ostatnich dniach 20 proc. giełdowej wartości, wycenianej na dwa miliardy dolarów. Nietknięte nalotami luksusowe centrum miasta, z którego zniknęły porsche, ferrari i zastępy dandysów, zapełnia się uciekinierami z bombardowanego przez Izrael południa kraju. Jeszcze niedawno kilka lokali zarabiało krocie, odcinając kupony od wojennej przeszłości okolicy. Popularny klub B018 urządzono w dawnym schronie przeciwlotniczym. Regularni bywalcy uciekli przed bombardowaniem, a dyskoteka zyskuje swoje pierwotne przeznaczenie.