W niedzielnym wydaniu dziennika skomentowała ona głośne kontrowersje wokół zwolnienia i przywrócenia zaraz potem do pracy czarnoskórej urzędniczki Ministerstwa Rolnictwa Shirley Sherrod. Sprawa ta od tygodnia jest głównym tematem rozważań w prasie i telewizji w USA. Sherrod została zwolniona, kiedy prawicowy działacz Matthew Breibart rozpowszechnił w internecie film wideo, w którym Sherrod w wystąpieniu na forum NAACP, organizacji obrony praw Afroamerykanów, opowiada, jak 24 lata temu jako urzędniczka agencji federalnej odmówiła pomocy białemu farmerowi, uznając, że zachowuje się wobec niej arogancko. Już następnego dnia okazało się, że wypowiedź została wyrwana z kontekstu - w dalszej części przemówienia Sherrod wyjaśnia, że przezwyciężyła z czasem swoje uprzedzenia wobec białych. Minister rolnictwa Tom Vilsack przywrócił ją do pracy i publicznie przeprosił. Media podały, że mimo rządowych zaprzeczeń nie ma wątpliwości, iż zwalniając Sherrod z pracy, Vilsack działał pod naciskiem Białego Domu. Otoczenie Obamy obawiało się bowiem, że dla prawicy Sherrod stanie się głównym "świadkiem oskarżenia" administracji o "odwetowy" rasizm, skierowany przeciw białym. W panice nie sprawdzono jednak, czy jej wypowiedź została zrelacjonowana rzetelnie. Zdaniem komentatorów, którzy wypowiadali się na ten temat w niedzielnych programach telewizyjnych, Biały Dom skompromitował się w ten sposób - tym bardziej, że Breibart, znany z nienawiści do Obamy i demokratycznej administracji, od dawna nie jest wiarygodnym źródłem. Lewicująca Maureen Dowd idzie jeszcze dalej. Zarzuca Obamie, iż za bardzo otoczył się białymi, którzy nie rozumieją wrażliwości Afroamerykanów i przesadnie obawiają się oskarżeń, że administracja ich "faworyzuje". "Biały Dom Obamy jest zbyt biały. Inaczej niż Billowi Clintonowi, obecnemu prezydentowi brakuje doradców, którzy mają za sobą najważniejsze afroamerykańskie doświadczenia (segregacji rasowej i niewolnictwa - red.). Pierwszy czarny prezydent powinien wyjść poza kordon nadopiekuńczych białych facetów, którzy go otaczają" - pisze autorka. "Prezydent zdaje się uważać, że on sam i Michelle są już taką wielką zmianą dla kraju, że może być teraz przesadnie ostrożny z forsowaniem innych społecznych zmian dla dobra czarnych. Działa, jakby same wybory (w 2008 r.) wystarczyły, jakby nie musiał już się zajmować problemami rasowymi. Jednak musi" - czytamy w felietonie.