Gmyz twierdzi, że w oświadczeniu Rady Nadzorczej i Grzegorza Hajdarowicza zamieszczonym wczoraj na stronach rp.pl, znajduje się "szereg co najmniej nieścisłości", a nawet - "stek bzdur". Jego zdaniem "sięgnęliśmy poziomu Białorusi". To znaczy "nałożone obostrzenia, kagańce, odpowiedzialność za opublikowane teksty sprawiają, iż dziennikarze mogący coś publikować bardzo, bardzo ostrożnie podają informacje o władzy". Dziennikarz podtrzymuje swoje ustalenia mówiąc, że jego źródła są wiarygodne. Mówi,że chciał się rozstać z "Rz" po dżentelmeńsku, ale potraktowanie go w ten sposób zmusza go do obrony dobrego imienia. "Tekst 'Trotyl we wraku tupolewa' nie powinien się nigdy w takiej formie ukazać w 'Rzeczpospolitej'. Z przeprowadzonego przeze mnie i Radę Nadzorczą postępowania wyjaśniającego wynika, że nie był on w ogóle udokumentowany. Uzyskane przez dziennikarzy informacje o cząstkach wysokoenergetycznych powinny być przekazane rzetelnie, bez nadinterpretacji i uprzedzania wyników badań oraz analiz. Ogromnym nadużyciem był też sam tytuł artykułu" - napisał w oświadczeniu na stronie rp.pl Grzegorz Hajdarowicz, właściciel "Rz". - Polskim mediom paradoksalnie wyjdzie to na dobre. W dobrym stylu wskazano, kto jest winny, nikt tu niczego nie udawał, wiadomo było, kto jest twórcą tej informacji, bardzo szybko redaktor naczelny podał się do dymisji, a rada nadzorcza szybko zadziałała. To wzorcowe postępowanie w tym przypadku. Czytelnicy mogą odnieść wrażenie, że zdarzają się błędy, natomiast - jak się okazuje - media potrafią przyznać się do błędów. Wszyscy przecież je popełniamy - komentował zwolnienie Gmyza medioznawca prof. Wiesław Godzic wczoraj dla PAP.