"Prawie nigdzie nie ma poczucia, że wojna w Afganistanie jest operacją międzynarodową, że jej cele i stawka tego konfliktu są międzynarodowe, lub że walczący tam żołnierze reprezentują cokolwiek innego niż ich własne kraje i ich narodowe siły zbrojne" - pisze znana publicystka. Jej zdaniem świadczy o tym fakt, że relacje o stratach żołnierzy poszczególnego kraju nie są prawie odnotowywane przez media pozostałych krajów uczestniczących w misji afgańskiej - tak jakby nie stanowili oni części wspólnych sił sojuszu. Czytaj blog "Z Afganistanu" dziennikarza INTERIA.PL Applebaum zwraca m.in. uwagę, że "amerykańskie media rzadko zauważają udział innych krajów w wojnie, chociaż niektóre z nich, jak Wielka Brytania i Kanada, poniosły w niej straty relatywnie większe niż USA (tzn. w proporcji poległych do liczebności kontyngentu - PAP)". Europejscy krytycy wojny - kontynuuje publicystka - narzekają, że żołnierze ich krajów "walczą dla Amerykanów" - chociaż operacja ma mandat NATO. Z drugiej strony, jej krytycy amerykańscy bagatelizują udział w operacji żołnierzy europejskich. Applebaum sugeruje, że może się to wiązać z zanikiem identyfikacji z "Zachodem" w Europie i USA, a więc w strefie obejmującej NATO. "Konsekwencje są takie, że NATO, chociaż prowadzi swoją pierwszą wojnę od chwili swego powstania, nikogo nie inspiruje. Jego członkowie nie czują lojalności wobec sojuszu, albo wobec siebie nawzajem" - czytamy w artykule, zatytułowanym "Powoli zanikające NATO". Zdaniem komentatorki "Washington Post", sytuacja ta może nie mieć znaczenia dla samej operacji w Afganistanie, "ponieważ wynikiem obecnej debaty na jej temat może być pewien wariant status quo". "Jednak następnym razem, kiedy NATO będzie potrzebne, wątpię czy w ogóle będzie jeszcze istniało" - złowrogo prorokuje w konkluzji Applebaum.