Jak donosi "Dziennik", pozycja kobiet uległa znacznym przeobrażeniom. Przestały być one utożsamiane wyłącznie z rodziną, działalnością charytatywną i wybranymi zawodami. Bardzo szybko i z sukcesami wkroczyły na rynek pracy, torując sobie drogę do wszystkich zawodów i piastowania nawet najwyższych stanowisk. Zmiana ich sytuacji jest pozytywna na pewno dla nich samych, tyle tylko że samo zjawisko pociąga za sobą też bardzo negatywne skutki i to dla całego społeczeństwa. Z prognozy Woolf jasno wynika, że losy kobiet przestały być do siebie łudząco podobne. Wybierają bowiem różne rozwiązania: rodzinę i dom albo karierę i pracę. Stąd zanik "siostrzeństwa" - wspólnoty doświadczeń życiowych. Ponadto nastąpił wyraźny spadek zaangażowania kobiet w działalność charytatywną i opiekę nad ludźmi starszymi, czego konsekwencją są coraz słabsze więzi społeczne - czytamy w "Dzienniku". Oczywistym rezultatem zmiany pozycji kobiet jest spadek rozrodczości. Coraz częściej pojawiają się też głosy o "wymieraniu" bogatych, rozwiniętych społeczeństw, ale jak zaznacza w swej prognozie Woolf, zjawisko pociąga za sobą przede wszystkim morderczy wyścig w szybszym pokonywaniu szczebli kariery. Winą za to badaczka obarcza pogląd manifestowany przez feministki, głoszące teologię sukcesu zawodowego. Winę ponosi także państwo, które wcale nie skłania kobiet do zmiany sposobu działania. Współczesna kobieta musi dokonać wyboru: dziecko albo praca. Bezwzględny kapitalizm nie pozostawia szerokiego pola do manewru. Ostatecznie okazuje się, że dawny model domu i rodziny wybierają osoby mniej wykształcone. Wszystko byłoby w porządku, gdyby nie fakt, że nie są one potem w stanie odpowiednio wykształcić swoich dzieci. Damska elita intelektualna opanowała rynek pracy. Tego nie da się już cofnąć. Należy tylko - co podkreśla na łamach dziennika amerykańska socjolog - przyjąć do wiadomości, że kobiety nie powrócą już nigdy do dawnego stylu życia. A to pociąga za sobą konsekwencje dla całego społeczeństwa. I to nie tylko w postaci gwałtownego spadku urodzeń, ale i końca feminizmu - konkluduje "Dziennik".