Bracia ubrali się odświętnie, każdy ma na sobie garnitur i białą koszulę, tyle że bez krawatów. Ale garnitury, jak trzeba, porządne, trzyczęściowe, z kamizelkami. Krawaty włożyli za to Wiesław K. i Stanisław M. Tylko Rafał W. ubrał się tak zwyczajnie, po prostu włożył sweter. Siadają jeden przy drugim. Są niemal przytuleni, choć ława oskarżonych jest monstrualnych rozmiarów. Zajmuje niemal połowę sali olsztyńskiego sądu. Na upartego mogłaby tam zasiąść cała wieś. Ale oni wolą siedzieć ściśnięci. Pewnie dlatego, że w kupie raźniej. Każdy bez wyjątku jest blady. Najbardziej widać to po trzech braciach: Tomku, Mirku i Krzyśku. To przez te białe koszule, które podkreślają bladość twarzy. I jeszcze te ich oczy. Bracia są do siebie bardzo podobni. A oczy mają wszyscy takie same. Dzisiaj ogromne i przestraszone. Strach czuje pewnie cała szóstka, ale to oni odpowiadają za zabójstwo. I jak co chwilę przypominają media, grozi im nawet dożywocie. Półtora roku temu o Włodowie, a właściwe o linczu we Włodowie było głośno. Wiadomo, sezon letni, czyli sezon ogórkowy, a tu nagle taka informacja. Do mazurskiej wsi zjeżdżali się dziennikarze z całego kraju. Teraz, w pierwszym dniu procesu jest ich raczej niewielu. Przed sądem stoją zaledwie trzy wozy transmisyjne. Na sali można zobaczyć tylko czterech fotoreporterów. Gdyby podobny proces toczył się w Warszawie, do sali sądowej nie wcisnęłoby się nawet szpilki. Ale to jest Olsztyn, czyli jak niektórzy mówią - Polska "B", a może nawet "C". W pierwszym dniu procesu media z Polski "A" interesują się przede wszystkim szukaniem pracy dla byłego premiera Kazimierza Marcinkiewicza. Nie będą wyjaśniać Rozprawa rozpoczyna się punktualnie. To niezwykła rzadkość w polskich sądach. Oskarżeni wchodzą na salę niepewnie. Kiedy tylko przekraczają jej próg, nie spuszczają wzroku ze swoich adwokatów. Gdyby tylko mogli, pewnie kurczowo trzymaliby ich za ręce. Siadają pod ich dyktando. Pierwszy Rafał. Potem bracia. Na końcu Wiesław K. i Stanisław M. Wszyscy siedzą przygarbieni. Kiedy sędzia zaczyna od nich odbierać dane osobowe, mówią tak cicho, że ledwo ich słychać. - Proszę mówić głośniej - kilka razy prosi sędzia Adam Barczak. Dopiero kiedy powtarzają, można coś dosłyszeć. Po kilku minutach już wiadomo, że tylko Rafał W. skończył szkołę zawodową, pozostali - podstawówki. Wbrew temu, co pisały niektóre media, tylko bracia: Tomek, Mirek i Krzysiek są z Włodowa, pozostała trójka oskarżonych mieszka w sąsiedniej wsi - Boguchwałach. Po kilku minutach czas na akt oskarżenia. Jego odczytanie zajmuje zaledwie kilka chwil. Za zgodą stron prokurator Dagmara Kuspiel nie czyta bowiem uzasadnienia. Jest zatem krótko. Tylko suche fakty. - Oskarżam Mirosława W., Krzysztofa W. i Tomasza W. o to, że w dniu 1 lipca 2005 roku we Włodowie, działając wspólnie i w porozumieniu, w zamiarze pozbawienia życia Józefa C., wielokrotnie uderzyli go narzędziami w postaci metalowych szpadli oraz bili rękami i kopali po ciele, powodując obrażenia w postaci licznych ran tłuczonych, rozległej rany rąbanej w okolicy potylicznej z płatowym odwarstwieniem brzegów, wieloodłamowego złamania kości sklepienia i podstawy czaszki, rozerwania opon, zmiażdżenia lewego płata skroniowego i potylicznego mózgu i innych, skutkujących zgon wymienionego - to jest o przestępstwo z artykułu 148 paragraf 1 kodeksu karnego. Zarzuty dla pozostałych to już tylko kilka zdań. Rafał W., zdaniem prokuratury, uderzył Józefa C. łomem w nogę, zaś Stanisław M. i Wiesław K. znieważyli zwłoki Józefa, uderzając w nie kijem. - Czy zrozumiał pan akt oskarżenia? - sędzia zadaje to pytanie po kolei całej szóstce. Wszyscy odpowiadają twierdząco. Do zarzutów przyznają się tylko Rafał W., Stanisław M. i Wiesław K. Trzej bracia W. zgodnie nie przyznają się do zabójstwa. A cała szóstka, także zgodnie, nie chce przed sądem niczego wyjaśniać, nie chce też odpowiadać na żadne pytania. Innego wyjścia nie było Sędzia Adam Barczak zadaje te pytania chyba kilkadziesiąt razy pierwszego dnia rozprawy: - Na pewno nie chce pan nic wyjaśnić? Czy będzie pan odpowiadał na pytania? - Nie - tylko tyle mają do powiedzenia oskarżeni. Wobec takiego stanowiska oskarżonych sądowi pozostaje tylko odczytywanie ich wyjaśnień, jakie złożyli w trakcie śledztwa. - Nie zabiłem Józefa, uderzyłem go tylko dwa razy w twarz - jako pierwsze odczytywane są zeznania Tomasza W., najstarszego z braci. - Nawet go osobiście nie znałem. Przyszedł do mnie na podwórko. Zaczął moją żonę wyzywać od kurew, mnie powiedział, że mam wpierdol. Wtedy stwierdził, że się pomylił, bo nie o mnie mu chodziło. Ale przyszedł znowu. Tym razem z tasakiem. Zacząłem uciekać, bo chciał mnie uderzyć. Powiedział, że jeszcze wróci i nas pozabija. Pojechałem z żoną na policję, ale powiedzieli, że nie mają radiowozu i nie mogą przyjechać. Jak wieczorem przyszedł kolejny raz, zaczęliśmy go gonić. On dalej wymachiwał tym tasakiem i krzyczał, że nas pozabija. Wyrwałem mu ten tasak. Nie chciałem go zabić. Chciałem go postraszyć. - Tak pan wyjaśniał? - pyta sędzia. - Tak - przyznaje Tomasz W. - Będzie pan odpowiadał na pytania? - Nie - oskarżony mówi cicho, niemal szepcze. Ale wszyscy wiedzą, że nic nie powie, bo siedząca przed nim mecenas Małgorzata Lubieniecka-Chełstowska przez cały czas przecząco rusza głową. Robi to przy każdym pytaniu, z jakim sąd zwraca się do jej klienta. Pan Tomasz patrzy na nią i na każde pytanie sądu odpowiada tak, jak głową rusza jego obrońca. Raz "tak", raz "nie". - Ja biłem go tylko jedną ręką, bo druga mnie bolała od tego, jak Józef mnie w nią uderzył nożem - sędzia czyta kolejne wyjaśnienia Tomasza W. - Krzysiek bił szpadlem, Mirek też szpadlem, gdzie popadło. Jak go zostawiliśmy, to był przytomny. Jeszcze mówił, że się z nami policzy. Żałuję tego, co zrobiłem, chcę jak najszybciej wrócić do rodziny. - Czy jeszcze chce pan coś dodać? - dopytywał prokurator. - Żałuję tego, co się stało, muszę wrócić do domu, bo mam do skończenia remont - dodał Tomasz W. Jednak do domu prędko nie wrócił. Siedział w areszcie aż do listopada 2005 roku, podobnie jak jego bracia oraz Wiesław K. i Stanisław M. Dopiero po wyraźnej sugestii ministra sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry, wszyscy wyszli na wolność. - Przyznaję się do zarzutów. Tomek powiedział, że "Ciechanek" uderzył go nożem. Powiedział też, że groził, że pozabija całą naszą rodzinę. Kiedy zawołał nas na pomoc, wzięliśmy szpadle i zaczęliśmy go gonić - sędzia czyta już wyjaśnienia drugiego z braci W. - Mirka. - Ja podbiegłem pierwszy, uderzyłem go w nogi. Tomek wyrwał mi szpadel i uderzył go w kark. Potem wróciliśmy z Krzyśkiem do roboty, na drogę, rozrzucać ziemię. Nie miałem zamiaru go zabić. Chciałem go nastraszyć, żeby więcej nie groził mojej rodzinie. Uderzyłem Józefa ze trzy razy szpadlem w ręce i nogi. Żałuję, że tak się stało, ale innego wyjścia nie było. - Z tego protokołu wynika, że przyznał się pan do winy - zauważa sędzia. - Do zabójstwa się nie przyznaję - stwierdza kategorycznie Mirek W. - Tylko do pobicia się przyznaję. Byliśmy bezbronni Najmłodszy z braci, Krzysztof, też nie zamierza niczego tłumaczyć przed sądem. Nie chce nawet prostować swoich wyjaśnień, choć pełno w nich sprzeczności. Powtarza za braćmi: - Nie przyznaję się do zabójstwa, przyznaję się do pobicia. - Tydzień przed tym wszystkim "Ciechanek" groził Tomkowi, że go zabije - sędzia odczytuje wyjaśnienia Krzysztofa W., jakie złożył w prokuraturze. - A w ten dzień to on pierwszy zranił Tomka i jakby sąsiad go nie obronił, to Tomek by już nie żył. Z Mirkiem rozrzucaliśmy ziemię na drodze, jak Tomek nas zawołał. Mirek uderzył go w głowę albo w plecy. Ja w rękę i potem ze dwa razy po plecach. Na kolejne przesłuchanie w prokuraturze Krzysztof przyszedł już z kartką w rękach. Odczytał śledczym tylko jej treść i więcej nie chciał mówić. - Przyznaję się do pobicia - teraz protokół z tego krótkiego przesłuchania czyta sędzia. - Byliśmy bezbronni, bo policja odmówiła nam pomocy. Nie wiadomo, co jeszcze zapisali w protokole przesłuchujący, ale można się domyślić, że naniesiono tam jakieś uwagi. Sędzia Barczak przez chwilę patrzy w akta. - Panie oskarżony - pyta nagle sędzia. - Czy przed odczytaniem tej kartki pan zapoznawał się z jej treścią? - Nie - stwierdza Krzysztof W. Mimo nalegań sędziego, nie zamierza nic więcej mówić. - Pozostaje mi powiedzieć: proszę usiąść - sędzia rozkłada ręce. Katarzyna Pastuszko