Tuż przed świętami rozegrał się wielki dramat wielkiej artystki estrady Violetty Villas. Załamanie psychiczne gwiazdy nastąpiło w krytycznym momencie, gdy była całkowicie sama, opuszczona przez wszystkich, za to w towarzystwie 120 psów, z którymi mieszkała w zrujnowanym domu na wzgórzu w Lewinie Kłodzkim. O tym, w jak nieludzkich warunkach żyje Villas, pisałem już w 2004 roku, zapowiadając nieuchronną tragedię. Co prawda artykuły wstrząsnęły czytelnikami i wywołały zainteresowanie innych mediów, ale sytuacja wcale się nie zmieniła. Przeciwnie, z biegiem czasu na tyle się pogorszyła, że wywołała to, o czym teraz czytamy i oglądamy w telewizji. "Zostałam sama"... "Fakt" podaje, że na dzień przed dramatem rozmawiał przez telefon z Violettą Villas. Zacytuję fragmenty tej dziwnej rozmowy. "Zdruzgotana, opowiadała o tym, w jakich warunkach żyje. Mówiła bez ładu i składu, gubiła słowa, jąkała się. - Jak radzi sobie pani z psami? - Zostałam sama z tym wszystkim, czuje pani, jak to śmierdzi? Te psy zasrały mi cały dom. Muszę wziąć wiadro i to posprzątać, nikt mi nie pomaga, nie mogę dłużej rozmawiać. - Proszę się nie rozłączać. - Muszę posprzątać, bo tu tak strasznie śmierdzi, już nie mam siły. Mam tyle roboty, zostałam sama z tymi wszystkimi zwierzakami, nie mam już siły, a tu wszystko zaszczane, sama muszę nosić te wiadra, nikt mi nie pomaga. Ja jestem Violetta Villas, czy ja muszę nosić te wszystkie wiadra?". 21 grudnia, późnym wieczorem, Violetta Villas została odnaleziona przez swojego szwagra Jana Mulawę w stanie totalnego wyczerpania. Wychudzona, brudna, ubrana w jakieś szmaty, potargana (ale nie łysa, jak podano). Ręce i nogi miała poranione. Do dzisiaj nie wiadomo, czy została pogryziona przez wygłodniałe psy, czy to wynik zaplątania się w drut kolczasty, z którego jakimś cudem się wyplątała. Wersja, że ktoś zamknął ją w pokoju, jest mało prawdopodobna, podobnie jak historia o "ubowcach", którzy zatruwali ją gazem i szukali... nie wiadomo czego. Policja bała się wejść do strasznego domu, pracownicy pogotowia również. W końcu osłabiona Villas sama wyszła i poprosiła o opatrunki na rany. Samodzielnie chciała je opatrzyć, ale lekarz na to nie pozwolił i zabrano ją na pogotowie. Tam lekarze orzekli, że trzeba przewieźć chorą do szpitala dla psychicznie i umysłowo chorych w Stroniu Śląskim. Od dwóch tygodni trwa terapia, której chora nie zawsze chce się poddawać. Najchętniej uciekłaby ze szpitala, pozbierała "swoje pieski" ze schronisk, aby od początku zacząć to wszystko, co doprowadziło ją do ruiny zdrowotnej i finansowej, do degradacji pod każdym względem, do pojawienia się psów mutantów ze skojarzeń kazirodczych.