Z wykształcenia jest fizykiem (po Akademii Górniczo-Hutniczej w Krakowie) i dziennikarzem (ukończył podyplomowe studium dziennikarskie Akademii Nauk Społecznych). Działał w organizacjach studenckich, należał do PZPR. Jest członkiem i założycielem Socjaldemokracji RP, był pierwszym redaktorem naczelnym "Trybuny". Przez kilkanaście lat obecny na pierwszej linii politycznego frontu w Polsce - najpierw jako poseł, członek Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji, potem sekretarz stanu w Kancelarii Prezydenta, wreszcie sekretarz i szef Biura Bezpieczeństwa Narodowego. W wyborach europejskich w 2004 r. poparło go 36 985 wyborców i tym samym stał się jednym z 54 polskich eurodeputowanych. Obecnie pełni funkcję wiceprzewodniczącego Parlamentu Europejskiego. Rowerowa pragmatyka Dla prawdziwych rowerzystów pogoda jest albo dobra, albo bardzo dobra. Zasada ta - sformułowana przez Marka Siwca - dotyczy nawet Brukseli, która słynie z fatalnej pogody. Aura w stolicy Belgii jest zmienna i nieprzewidywalna, co ponoć wynika z bliskości morza (do wybrzeża jest raptem 60 kilometrów). Porywisty wiatr i smagający deszcz nie są jednak w stanie popsuć mu przyjemności uprawiania sportu. Marek Siwiec, gdyby tylko mógł, jeździłby na rowerze zawsze i wszędzie. Zgodnie z jego przekorną definicją "dobra pogoda oznacza, że może lać i wiać, a bardzo dobra, że nie leje i nie wieje". Gdy jest w Brukseli, stara się wygospodarować na jazdę przynajmniej niektóre przerwy obiadowe, a w Warszawie poświęca jej weekendy. W europejskiej stolicy jako rowerzysta czuje się istotą uprzywilejowaną. Miasto oplata gęsta sieć rowerowych tras, tak więc nie ma potrzeby poruszania się na rowerze po chodnikach. Kierowcy samochodów nigdy nie trąbią, nawet na najbardziej ślamazarnego jeźdźca. Parlament Europejski, którego Marek Siwiec jest od niedawna wiceprzewodniczącym, też sprzyja wielbicielom dwóch kółek. W garażach zrobiono specjalne stanowiska dla rowerów, a na wyposażeniu instytucji unijnych jest nawet kilkadziesiąt jednośladów, którymi urzędnicy mogą przemieszczać się po okolicy. W podwarszawskim domu poseł z dumą pokazuje reprodukcje starych fotografii z Tour de France. Kupił je kiedyś na lotnisku w Denver, bo zachwycił go bijący ze zdjęć duch romantycznej, wolnej od agresji rywalizacji. Takich wrażeń dzisiejsze zawody już niestety nie dostarczają: "Co zabawne, reporter zatrzymał w kadrze zupełnie niewyobrażalne dzisiaj sceny - kolarze w przerwie wyścigu palą papierosy i piją piwo". Rowery budzą nieskrywany zachwyt posła. Tak jak inni mężczyźni mogliby godzinami rozprawiać o zaletach nowszej komórki, szybszego samochodu czy - w najgorszym razie - choćby tylko młodszej żony, on, w pełnych emocji słowach wspomina kolejne jednoślady: "Zrobiłem kiedyś straszliwy błąd, bo sprzedałem swój stary rower, a przecież wiadomo, że rower używany jest już nic niewart. Gdybym miał możliwości, to trzymałbym wszystkie swoje stare rowery i patrzył na nie z wielką miłością i przyjemnością". Człowieka (czytaj: rowerzystę) poważnego Marek Siwiec rozpoznaje po liczbie posiadanych rowerów: "Poważny człowiek powinien mieć przynajmniej trzy rowery: pierwszy szosowy, na którym uprawia się sport. Do jazdy na nim trzeba się właściwie ubrać, trzeba mieć odpowiednie siodełko, kierownicę ustawić tak, by pasowała do długości rąk i tułowia, żeby nie złapać kontuzji. Na rowerze szosowym robi się 80-100 km, w zależności od tego, ile ma się czasu. Drugi rower, tzw. górski, służy do jazdy po lesie. Na nim jeździ się wtedy, gdy nie da się jeździć na sportowym. A trzeci rower - kończy swój krótki acz treściwy wykład Siwiec - jest na zakupy". - Przepraszam, na co? - Na zakupy. Z koszem wiklinowym jadę sobie dostojnie u siebie na wsi, odwiedzam piekarza, rzeźnika, pakuję różne serki, mięska... Proszę pani - kończy ze śmiechem - liczba rowerów nie wynika z próżności czy sentymentalizmu, tylko z czystej pragmatyki.