Trudno się dziwić - ciało kilkanaście dni leżało w Jeziorze Rożnowskim. Poza tym zabójcy postarali się, żeby jego identyfikacja była trudna. Zmarłego rozebrali, zabrali mu też wszystkie przedmioty, które pomogłyby go rozpoznać: obrączkę, łańcuszek. Czas i woda zrobiły swoje. Nikt w zmarłym nie doszukał się nawet odrobiny podobieństwa do Jacka F. Dopiero badania DNA dały odpowiedź. Człowiek wyłowiony z Jeziora Rożnowskiego to Jacek F., krakowski rzemieślnik, który wyszedł ze swojego mieszkania 17 czerwca 2006 roku, kilka minut po 6 rano. Na jego ciele patolodzy znaleźli wiele ran ciętych, miał złamaną także chrząstkę szyi. To znak, że prawdopodobnie został uduszony. Pierwszego podejrzanego w tej sprawie policjanci zatrzymali już kilkanaście dni później. Tomasz K., pseudonim Guliwer, wpadł dzięki telefonowi komórkowemu, który ukradł zmarłemu Jackowi F. Potem przyszedł czas na kolejne aresztowania. Wreszcie za kratki trafił Jerzy K. Wtedy już były nadkomisarz Małopolskiej Komendy Policji, laborant kryminalistyczny i biegły sądowy Sądu Okręgowego w Krakowie. W aktach śledztwa odnotowany był także jako przyjaciel zmarłego Jacka F., teraz oskarżony jest o zlecenie i kierowanie jego zabójstwem. Nic za darmo Żeby opowiedzieć tę historię, trzeba się cofnąć w czasie. Najpierw o 20 lat. Tak długo bowiem znali się ze sobą Jacek F. i Jurek K. Znajomość przechodziła wzloty i upadki. Czasami nie widywali się ze sobą nawet bardzo długo. W tym czasie pan Jacek rozstał się z żoną. Poznał też Edytę N. Zamieszkali ze sobą w 1998 roku. Pani Edyta również miała za sobą nieudane małżeństwo. Z tamtego związku wychowywała dwójkę dzieci: dziesięcioletnią Karolinę i starszego o pięć lat Daniela. Wkrótce na świat przyszła też córeczka Jacka i Edyty - Wiktoria. Para mieszkała na jednym z krakowskich osiedli, na tej samej ulicy, co Jerzy K. Właśnie wtedy obaj panowie odnowili swoją znajomość. W domu Jacka i Edyty raczej się nie przelewało. Pan Jacek przez kilka lat handlował pieczywem na podgórskich bazarach. Jednak interes nie szedł najlepiej, dlatego dał sobie z nim spokój. Niestety, miał jeszcze długi wobec jednego z krakowskich piekarzy, jakieś 4 tysiące złotych. Po handlu pieczywem wziął się za budowlankę. Remontował, naprawiał, taka przysłowiowa złota rączka. Remont łazienki zlecił mu nawet Jerzy K. Był wrzesień 2003 roku. To wtedy pan nadkomisarz Małopolskiej Komendy Policji poznał pasierbicę Jacka F. Karolina przyniosła ojczymowi jakieś narzędzia, których zapomniał. Od tego dnia dziewczynka pojawiała się już w domu państwa K. coraz częściej. Zapraszał ją tam sam gospodarz. Jacek F. remontował łazienkę, a mała w tym czasie oglądała telewizję, korzystała z komputera. Jacek wkrótce skończył remont w mieszkaniu K., ale wizyty małej Karoliny nie ustawały. Jej mama zresztą wyrażała na nie zgodę. Dziewczynka zadomowiła się u małżeństwa K., jeździła nawet z nimi na wycieczki. Syn Jerzego K. pomagał małej w nauce, a on sam woził ją na lekcje jazdy konnej. Od czasu do czasu Karolina nocowała też w mieszkaniu rodziny K. Przyjaźń między obiema rodzinami kwitła. W tym czasie Jerzy K. dowiedział się o problemach finansowych Jacka i Edyty. Opowiedzieli mu o starym długu wobec piekarza, o braku zleceń i o chorobie ich dziecka. Ich wspólna córeczka Wiktoria wymagała kosztownej operacji, na którą ich nie było stać. Czy właśnie wtedy Jerzy K. wpadł na swój szaleńczy plan? Nie wiadomo. Jednak Karolina pamięta, jak złożył jej niemal propozycję. - Zapłacę za operację twojej siostry Wiktorii, ale w zamian za to ty musisz zostać u nas, bo nie ma nic za darmo - tak któregoś dnia miał powiedzieć dziewczynce Jerzy K. W tym samym czasie oskarżony składał też propozycje przejęcia opieki nad Karoliną jej matce i ojczymowi. Początkowo były one dość luźne i ogólne. Wreszcie przeszedł do konkretów: - Ja przejmuję opiekę nad Karoliną, a wam daję za to dwadzieścia pięć tysięcy złotych na operację Wiktorii. Jacek i Edyta nie kryli zaskoczenia, ale kategorycznie odmówili.