W eksplozji na szczęście nikomu nic się nie stało. Straty są jednak bardzo duże, sięgają kilkuset tysięcy złotych. Od wybuchu bomby minęło sześć tygodni. Fotograf odbudował zniszczenia i zakład funkcjonuje dalej. Mimo długiego śledztwa, policja nie wpadła na trop przestępców. W tej sprawie nie ma punktu zaczepienia, ponieważ pokrzywdzony, jak sam twierdzi, nie ma żadnych wrogów, nie jest nikomu winien żadnych pieniędzy. Nie ma również świadków podpalenia i podłożenia ładunku - mówi Marta Grzegorowska, rzeczniczka gdańskiej policji. Właściciel zakładu jest na skraju załamania nerwowego. Mówi, że teraz chciałby już nie kary, ale uświadomienia przestępcom, że czynią potężne zło.