- Pozostaje mi wyrazić ubolewanie nad chorą nad tragicznym zbiegiem okoliczności i zapewnić, że pacjentka nie była pozostawiona bez opieki - powiedziała pani doktor. - W listopadzie 2007 roku stłukłam sobie nogę o karton z mlekiem - mówi Jadwiga G. - Na mojej nodze pojawiła się mała czerwona ranka, jak to po stłuczeniach bywa. Jednak po pewnym czasie z powodu bólu nogi i rany, która się nie goiła, udałam się do lekarza rodzinnego, przyjmującego w przychodni "Polimed". Pani doktor zapisała mi maść, którą zastosowałam po powrocie do domu. Niestety, wciąż odczuwałam ból. Kilka dni później znowu poszłam do pani doktor, która zapisała mi jeszcze inną maść. Również nie poskutkowała. Po kilku dniach ponownie byłam u lekarza, gdyż od stosowanego leku rana bardzo mnie piekła i zamiast poprawy następował rozwój choroby. Różne próby leczenia... Jak twierdzi pacjentka, jej noga wciąż była opuchnięta i ropiała. Wówczas lekarka przydzieliła pacjentce pielęgniarkę środowiskowo-rodzinną. - Opiekowała się mną pielęgniarka - relacjonuje pani Jadwiga. - W tym czasie wielokrotnie były zmieniane leki - maści, zastrzyki, kąpiele. Pomimo tego choroba postępowała. W moim przekonaniu leczenie sprowadzało się do ciągłego poszukiwania nowych leków i doświadczeń na zasadzie "może to pomoże, a może zastosujemy coś innego". - Na moje uwagi kierowane do pielęgniarki, że proces leczenia jest nieodpowiedni, otrzymałam odpowiedź, że nie mam powodu, żeby się wtrącać do sposobu leczenia. Pielęgniarka powiedziała mi, że skończyła 5-letnią szkołę medyczną oraz ma 30-letni staż pracy w zawodzie. Mówiła, że ma pacjenta, który posiada "dziury" z dołu do góry i sobie dobrze radzi. Mogło być inaczej? - Pani doktor nie interesowała się zdrowiem żony, całą odpowiedzialność zrzuciła na pielęgniarkę - twierdzi mąż pacjentki. - Lekarka jedynie wypisywała kolejne recepty. Dziwne, że nie zastanowiła się nad tym, że one przecież nie skutkują. Przyczyna choroby żony mogła więc być inna. Zapewne, gdyby odpowiednio szybko skierowała żonę do specjalisty albo podjęła właściwe leczenie, moja żona nie byłaby dziś kaleką. - Pani doktor była u mnie po interwencji męża - mówi pacjentka. - Podejmowane różnego rodzaju "działania lecznicze" trwały tak długo, że doszło do zakażenia bakteryjnego. Ale nie otrzymałam żadnego skierowania. Odpowiednie badanie przeprowadziłam prywatnie, bez skierowania lekarza prowadzącego. Postanowiłam szukać rady u innego doktora, który uznał, że jedynym ratunkiem jest amputacja nogi. Zmiany martwicowe były tak daleko posunięte, że nic nie można było już zrobić. Następnego dnia mąż udał się do pani doktor po skierowanie do szpitala. W szpitalu powiatowym w Tczewie 6 marca 2008 r. dokonano amputacji nogi. Jak się okazało, w wymazie rany pani Jadwigi rozpoznano gronkowca złocistego, szczepy paciorkowca i innego rodzaju bakterie oraz pałeczki ropy błękitnej. Splot innych chorób? A tak wygląda historia choroby pani Jadwigi, przedstawiona przez leczącą ją lekarkę: - Pacjentka od 1974 r. leczona była z powodu nadciśnienia tętniczego, które jest najczęstszą przyczyną udaru mózgu - wyjaśnia lekarka. - Do udaru, połączonego z niedowładem lewostronnym, i dodatkowych obciążeń doszło u chorej - mimo leczenia - w 2003 roku. Te dodatkowe obciążenia to niewydolność serca z zaburzeniem rytmu (utrwalone migotanie przedsionków), nieprawidłowe krzepnięcie krwi z ryzykiem zakrzepów i zatorów. Na tle niedowładu i ww. schorzeń pogarszało się ukrwienie kończyn dolnych i narastało ryzyko żylnej choroby zakrzepowo-zatorowej już objętej niedowładem kończyny dolnej lewej. Doszło do urazu, pojawiło się owrzodzenie. Zastosowano typowe leczenie ogólne - antybiotyki (dwa rodzaje), leki poprawiające krążenie krwi oraz leczenie miejscowe (maści, płyny do okładów). Zalecono codzienne opatrunki i przestrzeganie higieny rany. Z chwilą gdy pojawiło się podejrzenie złego i niesystematycznego wykonywania opatrunków, stosowania "domowych" metod leczenia (okłady z cebuli, kapusty i oleju jadalnego) zalecono codzienną, fachową opiekę pielęgniarską w domu chorej, celem kontroli nad leczeniem i celem nauczenia prawidłowego wykonywania opatrunków. Dzięki temu pacjentka miała zapewnione także wykonywanie niezbędnych badań dodatkowych i zalecenia dodatkowych konsultacji (dermatolog, chirurg). - Nie stosowaliśmy żadnego domowego leczenia, to pielęgniarka kazała płukać nogę w szarym mydle i rumianku - twierdzi pani Jadwiga. Wyrazy ubolewania lekarza - Pacjentka została także objęta środowiskową opieką społeczną - relacjonuje lekarka. - Dzięki opiece domowej wykryto podstępnie przebiegającą cukrzycę, do wystąpienia której nie jest konieczne obciążenie rodzinne, ale już istniejące poważne schorzenia. Mimo opieki i leczenia doszło do powikłań i poważnego załamania stanu zdrowia chorej i kolejnego pobytu w szpitalu. Cukrzyca dodatkowo pogorszyła ukrwienie i unerwienie kończyn dolnych (głównie już chorej kończyny). Chirurg konsultujący w szpitalu chorą kończynę, nie zalecił innego leczenia niż dotychczas stosowane,a jedynie okłady do wykonywania w domu. Pacjentka zaprzecza, jakoby kiedykolwiek, ona czy ktoś z jej rodziny, chorował na cukrzycę. - Bardzo często, wobec już istniejących obciążeń, organizm chorego przestaje sobie radzić z chorobą, traci mechanizmy obronne, a jedna choroba nakłada się na drugą i wtedy owrzodzenia, rany lub odleżyny nie goją się - tłumaczy lekarka. - Pozostaje mi wyrazić ubolewanie nad chorą i nad tragicznym zbiegiem okoliczności i zapewnić, że pacjentka nie była pozostawiona bez opieki. Czy lekarz ma zawsze pewność, że pacjent stosuje się do jego zaleceń, czy wykupuje leki i stosuje je tak jak powinien? - Utrata nogi była dla mnie dramatem - mówi pani Jadwiga. - Nie wychodzę z domu, jestem uzależniona od męża, który też nie jest już taki młody. Mieszkam w wieżowcu na siódmym piętrze, winda nie jest dostosowana dla osób na wózkach inwalidzkich. Razem z mężem zastanawiamy się, czy tej tragedii można było uniknąć? Pozostaje głęboki ból Każdy z nas idąc do lekarza wierzy, że zostanie udzielona mu fachowa pomoc i właściwie postawiona diagnoza. Każdy medyk stara się wykonywać swój zawód zgodnie ze wskazaniami aktualnej wiedzy medycznej, dostępnymi mu metodami i środkami zapobiegania, rozpoznawania i leczenia chorób. Czasami jednak choroba jest tak podstępna i przybiera nieoczekiwany obrót, że - pomimo leczenia - może zakończyć się śmiercią lub kalectwem chorego. Wówczas pozostaje głęboki ból, bezradność, żal do lekarzy i niemożność pogodzenia się z losem, zarówno pacjenta jak i jego rodziny. Tak też było w przypadku Jadwigi G., której w zeszłym roku amputowano lewą nogę. Apel o pomoc Pani Jadwiga G. jest po amputacji lewej nogi. Potrzebna jest jej specjalistyczna proteza, dzięki której mogłaby poruszać się o własnych siłach i wychodzić z domu. Wózek, na którym porusza się obecnie jest ciężki i sama nie jest w stanie wyjść na zewnątrz. Koszt specjalistycznej protezy wynosi około 10 tys. zł. Apelujemy o pomoc finansową dla pani Jadwigi. Wszyscy, którzy mogą i chcieliby pomóc, proszeni są o kontakt z redakcją "Gazety Tczewskiej" - ul. Gdańska 32 83-110 ,Tczew. Tel.: (0-58) 532-44-39. Pegas