Jak poinformował w piątek dr Tadeusz Zaleski z Uniwersytetu Gdańskiego, na ekspozycji znajdą się m.in. zdjęcia, dokumenty i pamiątki związane z tragicznym losem 19-letniego studenta, w tym przyznany mu pośmiertnie w 2007 r. przez prezydenta Lecha Kaczyńskiego Krzyż Kawalerski Orderu Odrodzenia Polski. Marcin Antonowicz został zatrzymany wieczorem 19 października 1985 r. w Olsztynie wraz z dwoma kolegami przez patrol milicyjny. Wsadzono ich do milicyjnego stara, po pewnym czasie koledzy zostali puszczeni wolno. Kilkanaście minut później Antonowicz został znaleziony nieprzytomny na ulicy z urazem mózgu. Jak wówczas podawały władze, przyczyną wypadku było wyskoczenie przez niego z samochodu. Student zmarł nie odzyskawszy przytomności 2 listopada w olsztyńskim szpitalu. Odprawiony cztery dni później pogrzeb zgromadził 15 tysięcy osób. W czasie uroczystości przemawiał rektor uniwersytetu Karol Taylor, a list od Lecha Wałęsy odczytał przewodniczący samorządu studenckiego Tomasz Posadzki (w latach 90. prezydent Gdańska). Śledztwo dotyczące śmierci studenta zostało umorzone. Jeszcze w listopadzie władze zwolniły z funkcji rektora prof. Taylora, a także dziekana Wydziału Matematyki, Fizyki i Chemii Mariana Kwapisza oraz prodziekana tego wydziału Jerzego Grzywacza. W akcie solidarności z Taylorem rezygnację złożyło troje prorektorów gdańskiej uczelni. Okoliczności dotyczące tragicznej śmierci studenta wspomina w książce "Moja kaszubska Stegna" (2010) jeden z ówczesnych prorektorów prof. Brunon Synak (obecnie przewodniczący sejmiku pomorskiego). Podkreśla, że milicjanci zatrzymali Antonowicza dokładnie w pierwszą rocznicę zamordowania ks. Jerzego Popiełuszki. - Od początku sprawę tę ówczesne władze trzymały w głębokiej tajemnicy. Mimo to informacja ta dotarła do nas, niemal natychmiast po znalezieniu się Marcina w szpitalu. Do Instytutu Chemii (którym kierował wówczas prof. Zbigniew Grzonka) zadzwonił anonimowy rozmówca i przekazał wiadomość o ciężkim pobiciu naszego studenta przez milicję. Żadnych szczegółów nie znaliśmy - napisał Synak. Jak wspomina, rektor wysłał go wraz prodziekanem Jerzym Grzywaczem do Olsztyna, aby tam na miejscu dowiedzieli się więcej o tym, co stało się ze studentem. Trafili do miejscowego szpitala, gdzie, jak się okazało, jako lekarze pracowali rodzice Antonowicza. - Była to jedna z najtrudniejszych rozmów w moim życiu. Trudno było z siebie wydobyć głos patrząc na twarze rozpaczających rodziców Marcina - ukochanego syna, olimpijczyka, przyjętego na studia bez egzaminu wstępnego, świetnie zapowiadającego się studenta - wyznał Synak. Według cytowanych przez niego relacji, milicjant, który wziął do ręki legitymację studencką Marcina, pozwolił sobie na ironiczny komentarz: - O, student z Gdańska...". - Nieprzytomnego Marcina, z silnie krwawiącą raną głowy, pogotowie przywiozło do szpitala w czasie, gdy w izbie przyjęć dyżur pełniła jego matka. Początkowo nie zorientowała się, że przyjmuje własnego syna. Najpierw zauważyła charakterystyczny wykonany przez siebie sweter, dopiero potem rozpoznała jego twarz - wspomina Synak. Od roku akademickiego 2005/2006 dla upamiętnienia Marcina Antonowicza decyzją Senatu Uniwersytetu Gdańskiego przyznawane jest stypendium jego imienia przeznaczone dla najlepszego studenta z terenów wiejskich.